1/06/2025

Chciałabym napisać książkę

Chciałabym napisać książkę

Od dwóch lat marzę o napisaniu książki. Pierwsze kłamstwo. O napisaniu książki pierwszy raz pomyślałam bowiem w wieku nastu lat, kiedy przeczytałam lekturę szkolną "Ten Obcy" Jurgielewiczowej, a potem wszystkie inne jej tytuły. Pomyślałam wtedy, że skoro z tak prostej historii ona mogła napisać książkę, która w dodatku stała się lekturą to niby ja nie dam rady z moją wyobraźnią?! Skończyło się to jednak pisaniem pamiętnika z taką ilości szczegółów, detali i opisów sytuacji, że na ilość tych opisów na kartkę kwadratową mogłam spokojnie konkurować z Sienkiewiczem - pomijając oczywiście jakość i warsztat słowny. Jednak napisanych przeze mnie tomów nikt nigdy nie przeczytał.

Drugi raz o napisaniu książki pomyślałam, kiedy po studiach trafiłam na staż do lokalnej gazety, a Kolega od składu powiedział, że to co piszę to "całkiem dobre to jest". I uwierzcie mi - w jego ustach był to niewątpliwie komplement, którego nie doczekał w redakcji nikt poniżej naczelnej. Kolega był starej daty niespełnionym dziennikarzem. Uważał, że dziennikarzem są tylko ci, którzy skończyli dziennikarstwo ewentualnie filologię polską, a on nie skończył. Dlatego mimo, że władał piórem, jak muszkieter szpadą, to był 'tylko' panem od składu. Dlatego tym bardziej jego zdziwienie wywoływał fakt, że takie dziewczę, jak ja, po pedagogice umie nawet całkiem nieźle pisać. I dlatego tym bardziej jego komplement był dla mnie tak ważny. I to właśnie wtedy po raz kolejny obudził się we mnie pisarz. Skończyło się na pisaniu bloga i kilku opowiadaniach o mrocznym klimacie i fabule wyrwanej z kontekstu. W dodatku czytane po czasie wydawały mi się infantylne, a nawet wręcz żałosne.

Przez kolejne lata jakoś tak samo wyszło, że nie weszło to na wyższy poziom. Początki bez końca. Środki bez pomysłu na całą resztę fabuły. Sceny dokładnie opisane, ale wyrwane z kontekstu. A kto wyda opowiastki z dupy, bez początku, końca i sensu?

Czasem przed zaśnięciem przychodziły mi do głowy świetne pomysły, które już w myślach ubierałam w całe zdania gotowe do zapisania. Powstawały z tego kolejne początki, których nigdy nie udało mi się zapisać, albowiem zasypiałam, a rankiem nie byłam w stanie powtórzyć błyskotliwych fraz. Puf! Uleciały.

Ostatni raz o napisaniu książki pomyślałam na spotkaniu autorskim z moją ulubiona pisarką. Paradoksalnie pomyślałam o tym akurat wtedy, gdyż czytam wszystkie napisane przez nią książki i myślę sobie, że ja bym tak nie umiała. Myślę sobie, że ja to tak bez humoru i polotu piszę, i jeszcze do tego trzeba być konsekwentnym w pisaniu i robić research, żeby z siebie nie zrobić głupka. Ale jednak chciałabym spróbować. Miałam już nawet pomysł na lekki romans z przygodami, młoda dziewczyna, rozczarowania miłosne, świetna kariera i bad boy w tle. A potem w książce innej mojej ulubionej autorki przeczytałam, że każda początkująca pisarka tworzy główną bohaterkę z cech, jakie sama chciałaby posiadać: jest ładna, mądra, zdolna, lubiana, zawsze zachowuje się adekwatnie i przeżywa przygody, o których autorka może tylko pomarzyć. Dlatego kreuje tę postać i jej świat. No i musiałam porzucić swój pomysł.

Od lat marzę o napisaniu książki. Mam w szufladzie kilka rozdziałów bez powieści, drugie tyle początków bez rozwinięcia i końca oraz kilka lekko żenujących opowiadań. Może jakbym to poskładała w całość, to by się chociaż jakiś zbiór opowiadań skomponował?

11/24/2024

ZAKŁADAM FUNDACJĘ - aktualizacja starego wpisu

ZAKŁADAM FUNDACJĘ - aktualizacja starego wpisu

Jakiś czas temu napisałam cały cykl wpisów poświęcony przygodom podczas zakładania Fundacji Suma Wszystkiego. Fundacja co prawda już nie istnieje, ale ja ostatnio mam jakieś takie poczucie, że zbyt dużo frustracji we mnie było i takiej niezdrowej zawziętości. A przecież spełniałam swoje marzenie! 

Dlatego pod wpływem chwili i Wewnętrznego Krytyka postanowiłam przeredagować tamte teksty i stworzyć ten oto przyjazny, miły i pełen ciepłej cierpliwości tekst. I absolutnie proszę się nie dopatrywać sarkazmu. 

Załatwianie formalności bywa procesem pełnym absurdów i dezinformacji. Kojarzycie tę scenkę z animowanej wersji "Dwanaście prac Asterixa", kiedy bohaterowie mają zdobyć zaświadczenie A38? Kojarzycie? Welcome to this world! ;)

Ale zaprawdę powiadam Wam - NIE DAJCIE SIĘ! Przede wszystkim nie dajcie się ponieść emocjom i to tym negatywnym. Radość i wszechobecny entuzjazm są bardziej wskazane, bo uwierzcie mi - a wiem, co mówię - wszystko da się załatwić! No dobra - prawie wszystko, ale miało być optymistycznie to lecimy dalej z tym zakładaniem wymarzonej fundacji.

Na początek musicie zadecydować: czym będzie zajmować się fundacja, kto będzie odbiorcą jej działań, skąd będziecie pozyskiwać fundusze na działania statutowe i czy będziecie prowadzić działalność gospodarczą. Przed kolejnym krokiem proponuję rozeznać się czy w Waszym mieście jest jakiś Ośrodek Wsparcia Ekonomii Społecznej (tzw. OWES), który często oferuje darmowe wsparcie doradców i specjalistów. Może jest jakieś Centrum Organizacji Pozarządowych - takie instytucje oferują możliwość rejestracji organizacji pod adresem miejskim, nieodpłatny wynajem sal lub jakieś inne wsparcie. Warto też sprawdzić, jakie organizacje są w Waszym mieście. Może będziecie mogli nawiązać z nimi współpracę? Może Was wesprą w jakimś działaniu w przyszłości. Dobrze jest po prostu znać 'lokalny rynek'. 

Potem piszecie statut - możecie to komuś zlecić, możecie posłużyć się wzorami z Internetu. Pamiętajcie tylko, że statut musi być zgodny z Ustawą z dnia 24 kwietnia 2003 r. o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie.

Pamiętajcie, że fundacja nawet z DG to nie to samo, co firma i musi spełniać pewne wymagania!

Następny krok, to wizyta u Notariusza w celu uzyskania Aktu Założycielskiego. Pamiętajcie, żeby mieć statut ze sobą. W kancelarii poproście o kilka (2-3) odpisów - na pewno się przydadzą. Sporządzenie aktu notarialnego jest płatne, ale zapytajcie w OWESie lub kogoś w innej organizacji - często w miastach są Notariusze, którzy dla fundacji mają preferencyjne ceny.

Aktualizacja z dnia 27.12.2024: ostatnio też spotkałam się z tym, że Sąd oprócz samego Aktu Założycielskiego wymagał "Oświadczenia woli o ustanowieniu fundacji". Dokument stanowi - na moje oko - pigułkę Aktu i jest wydawany przez Notariusza.

No i teraz następuje zgłoszenie do Krajowego Rejestru Sądowego - masz na to 7 dni od daty Aktu Notarialnego. Najłatwiej zrobić to za pomocą PRS, dokumenty możemy podpisać profilem zaufanym, opłacamy wniosek w systemie i czekamy na decyzję sądu. Uwaga! Pamiętaj, żeby oryginały dokumentów zanieść do sądu - masz na to 3 dni od zgłoszenia rejestracji w KRS.

Pamiętaj, że możesz złożyć tzw. pismo w sprawie: wniosek o przyspieszenie rozpoznania sprawy. Wtedy wniosek o wpis zostanie szybciej rozpatrzony.

Po otrzymaniu z sądu orzeczenia fundacja ma nadany numer KRS. Na NIP trzeba poczekać kilka dni (sprawdzisz to TU). A jak już masz NIP, to musisz zgłosić fundację do Centralnego Rejestru Beneficjentów Rzeczywistych (CRBR). Masz na to 14 dni od daty orzeczenia.

No a potem, to już tylko działać!

Co mogę jeszcze podpowiedzieć? Jeśli jeszcze nie wiesz, jak podpisać pojedyncze dokumenty profilem zaufanym, to zrobisz to TU. Kopalnią wiedzy dla organizacji pozarządowych jest strona ngo.pl - znajdziesz tu wszystko o zakładaniu fundacji, likwidacji, o funduszach i sama nie wiem, co jeszcze. Możesz dać tu ogłoszenie, że szukasz kogoś / czegoś, coś oferujesz, przejrzeć ogłoszenia. Jest tu też infolinia - bardzo pomocni ludzie tam pracują. Czasem ciężko się dodzwonić, ale z doświadczenia wiem, że nawet oddzwaniają. No i jeszcze w temacie wynajmu lokalu na siedzibę - spróbujcie szukać w spółdzielniach mieszkaniowych lub w Urzędzie Miasta lokali na stawkach preferencyjnych. Może akurat uda Wam się taniej zdobyć jakiś lokal. 

Podsumowując - w BARDZO DUŻYM skrócie opisałam Wam ten proces. Wymaga on nieco cierpliwości i papierologii, ale jest do zrobienia. Jeśli trafisz na ten artykuł i będziesz chciała / chciał mnie o coś zapytać - pisz śmiało! Mój e-mail: tyci.kraft@gmail.com Ile wiem, to powiem. Może coś dla Ciebie poszukam, sprawdzę. Sama błądziłam trochę po omacku, więc teraz chętnie dzielę się wiedzą i doświadczeniem. Trzymam kciuki za Was wszystkich <3

Magda.

10/26/2024

Współprace - taki przedmiot w szkole życia rękodzielnika*

Współprace - taki przedmiot w szkole życia rękodzielnika*

 

Dzisiaj wpis o tym, czego mogą nauczyć człowieka współprace z innymi markami. Człowieka - twórcę w tym konkretnym przypadku mam na myśli (ale może inni też skorzystają). I to w dodatku taki egzemplarz, co to nie do końca wierzy we własny talent, chciałby, ale jest pełen obaw, a do tego jakoś tak się kryguje, żeby nie było, że ma za duże wymagania i mu palma odbija.  

Lekcja nr 1. Temat: ktoś tam robi coś tam dla mnie. 

Od kiedy zajmuję się tworzeniem rzeczy - wszystko robię sama: zdjęcia - po obu stronach obiektywu, bloga, stronę, pozycjonowanie, sklepy i social media, piszę, szyję, wyklejam, projektuję. Jak nie wiem, to się dowiem. Jak nie umiem, to się nauczę. Człowiek orkiestra: bum-ta-ra-ra! Czasami były łzy i nerwy. Czasem musiałam odpuścić, co nie było łatwe. Ale przyzwyczaiłam się, że większość rzeczy dam radę zrobić sama i po swojemu. I może to jest powodem, że wciąż nie zarabiam na moim rękodziele, a moje konto na socialach jest małe, jak pudełko zapałek. Ale jakoś zawsze nie brakowało mi przekonania, a nawet (naiwnej) wiary, że ciężką pracą i włożonym w to sercem w końcu odniosę sukces. Może kiedyś. Ale wracając do tematu współpracy: są takie momenty, że dochodzę do miejsca, w którym chcę spróbować oddać swój produkt w cudze ręce w celach promocyjnych. Zdarzyło się kilka razy. I kiedy ktoś robi coś dla mnie za damo, mam poczucie, że to ja powinnam być wdzięczna, zgadzać się na wszystko i brać to, co dają. 

Otóż NIE! Nawet jeśli robimy sobie przysługę za darmo, za polecenia, czy ofiarowuję produkt, to mam prawo WYMAGAĆ. Mam prawo stawiać warunki, wymagać jakiegoś efektu. Podać konkrety: o co mi chodzi i tego oczekiwać. Odmawiać. Nie jest to proste ani oczywiste. Ale skoro ktoś godzi się na taką współpracę, zna warunki i okoliczności przyrody i wie, że nie dostanie za to kasy, to znaczy, że się godzi i już. A jeśli mu coś nie odpowiada albo kręci nosem na wymagania, to znaczy, że współpraca nie ma sensu. I trzeba ją zakończyć. 

Podsumowując lekcję nr 1: Takie współprace uczą, że nawet w przypadku współpracy darmowej, barterowej mamy prawo stawiać wymagania, mieć oczekiwania, odmawiać. 


Lekcja nr 2: ktoś-tam płaci mi za coś-tam 

W mojej dość długiej karierze zdarzyło się kilka razy, że szukałam nowych dróg dotarcia do klienta lub zarobienia pieniędzy przez realizację zleceń dla innych marek. Koniec końców czułam się źle, że wkładam mnóstwo pracy w produkt, a nikt nie wie, kto jest jego twórcą. I niby kasa była, ale satysfakcji za grosz. 

Czegoś jednak się nauczyłam z tej lekcji. Otóż zaczęłam bardziej cenić swoje umiejętności, talent i kreatywność. Zaczęłam przykładać JESZCZE WIĘKSZĄ uwagę do moich wyrobów. Zleceniodawca wymagał ogromnej precyzji, dbałość o szczegóły i dopracowania produktu, której właściwie nigdy u mnie nie brakowało. Ale zleceniodawca ma swoje wymagania! I te zlecenia sprawiły, że szukam nowych rozwiązań do moich projektów, które sprawią, że moje wyroby będą jeszcze lepsze! Nauczyłam się też inaczej organizować sobie pracę, dzielić na etapy i w trakcie mniej prokrastynować. A przede wszystkim nauczyłam się, że moje wyroby TO JA! Cudowne Klientki powinny wiedzieć, kto uszył torbę, kosmetyczkę, gumkę, którą będą nosić. Wolę nie zarabiać na moim rękodziele niż występować pod cudzą marką. 

Podsumowując po całości: decydując się na podjęcie współpracy trzeba wiedzieć, czego się chce, jakiego efektu. Trzeba rozpatrzyć za i przeciw, sprawdzić z kim mamy do czynienia i czy jego działalność spełnia nasze oczekiwania. Trzeba jasno i wyraźnie przedstawić swoje oczekiwania i sprecyzować warunki. Może nie od razu spisywać umowy, ale dobrze jest ustalić co i jak, żeby później strony nie były zdziwione.  

 

 

Foto nr 1: Magdalena Krawczyk 

*i każdej innej istoty 

9/15/2024

Szafa kapsułkowa i już masz w co się ubrać!

Szafa kapsułkowa i już masz w co się ubrać!

Jakiś czas temu popełniałam cykl newsletterów o szafie kapsułkowej i ogólnie podejściu do swoich stylówek w duchu zasad ‘slow fashion’. I jakoś mnie tak naszła myśl, że to było kilka naprawdę dobrych tekstów i warto je bardziej uwiecznić w czeluściach internetów. Stąd wpis na blogu: bierzcie i czerpcie z niego garściami. Zgłębiajmy tajniki sztuki szafy kapsułkowej i czujmy się w swoich odzieniach dobrze zawsze i wszędzie.

Skąd w ogóle ten pomysł? Otóż przeżyłam to wszystko na własnej skórze – dosłownie! Kupowałam ciuchy z myślą o: okazji, pracy, spotkaniu. Ale wciąż zapominałam pomyśleć o sobie. W czym czuję się dobrze? Czy na oficjalne spotkanie naprawdę musze iść w garsonce i szpilkach?

I tak zaczęłam eksperymentować i z pewną taką nieśmiałością kumplować się z ideą szafy kapsułkowej, odkrywając, że klucz do sukcesu tkwi w minimalizmie. Wierzę, że wartość ubrań nie polega na ich ilości, ale na tym, jak bardzo pasują do mnie i na sposobie, w jaki wpisują się w moją codzienną historię.

Pozwólcie mi zabrać się w modową podróż, gdzie slow fashion staje się nie tylko stylem ubierania, ale również wyborem, który kształtuje spojrzenie na modę. Zaraz tutaj wspólnie odkryjemy, jakie korzyści niesie ze sobą szafa kapsułkowa oraz jak triki slow fashion stają się kluczem do harmonii między modą i świadomością ekologiczną a naszym cudownym samopoczuciem.

Zacznijmy od szczypty teorii.

“Szafa Kapsułkowa: Mniej to Więcej

Szafa kapsułowa (ang. capsule wardrobe) to sposób organizacji swojej garderoby, który polega na posiadaniu ograniczonej liczby elementów łatwych do zestawienia ze sobą.”



Jak zacząć tę ekscytującą podróż od szafy pękającej w szwach i dylematy “nie mam się w co ubrać!” do idealnej szafy dopasowanej do nas samych?

Krok pierwszy: analiza i selekcja. Przejrzyj swoją szafę, zidentyfikuj ubrania, które kochasz i których noszenie sprawia Ci przyjemność. Przymierz wszystko, czy nadal pasuje do Twojej sylwetki. Pozbądź się ubrań, których nie miałaś na sobie już od roku / dwóch lat lub nawet dłużej. Nie wkładaj na półki ciuszków zniszczonych, w złym rozmiarze lub nielubianym kolorze. Nie zostawiaj rzeczy, których nie lubisz ze względy "na okazję". Uwierz mi, że możesz dobrać takie stylizacje ze swoich ulubionych ubrań, że będziesz gotowa na wszelkie okoliczności.

Udało Ci się zrobić przegląd garderoby? To lecimy dalej!

Idea szafy kapsułkowej, to koncepcja, która zmienia nasze podejście do ubrań. Po co bowiem mieć pełną szafę ubrań, gdy możesz mieć kilka kluczowych elementów, które ze sobą współgrają?

Przechodzimy zatem do kroku drugiego: tworzymy bazę. Spójrz na swoją szafę jak na pudełko z elementami pewnej układanki. Zastanów się nad swoją rutyną, codziennością. Jak ubierasz się do pracy? Czy masz dress code w pracy? Gdzie bywasz w wolnym czasie, co lubisz robić lub co robisz najczęściej?

Teraz stwórz kilka podstawowych zestawów na określone okazje z Twojej listy: do pracy, na spacer, na wyjście do kina. Wybierz kilka bazowych ubrań, które można ze sobą zestawiać. To mogą być jeansy, jakaś spódnica czy sukienka, koszula, basicowy t-shirt, czy kardigan.


Pamiętaj, że stylizacje, to też dodatki: buty, biżuteria, szal, torebka. Proste spodnie, t-shirt i marynarka inaczej będą wyglądały z czółenkami, a inaczej z modnymi trampkami. Na tym etapie dobrze jest też przymierzyć wszystkie zestawy. Czy faktycznie poszczególne elementy pasują do siebie, czy stylizacja równie dobrze wygląda na Tobie, co w Twojej głowie ;) Wiem, że możesz sobie pomyśleć: "Analiza i selekcja! Przymierzanie... Phi, srety-bzdety! Nie mam na to czasu..." Ale zastanów się, ile razy zdarzało Ci się przebierać, bo okazało się, że coś jest za małe / w złym kolorze / źle się w tym czujesz? Znajdź jeden wieczór i zróbże porządek w swojej szafie! Uwolnisz się od wyrzutów sumienia pod tytułem: "wydałam na to kasę, a w tym nie chodzę" i jeszcze "kiedyś to założę, ale teraz nie ma okazji". Chyba, że wolisz tracić na to czas? 

Możesz potraktować ten etap jako zabawę. Zaproś psiółkę, zrób kilka zdjęć, wypróbuj różne kombinacje. Przy okazji zapisz sobie, czego Ci brakuje! Czasem okazuje się, że zwyczajnie nie masz podkoszulka, rajstopy “wyszły” i przydałaby się jakaś spódnica. Zapisz to - notatki ułatwią przemyślane zakupy.

I jak tam? Udało się przewietrzyć nieco półki i wieszaki? Jest trochę luźniej i przejrzyściej? To czas na kolejny krok... 

Znajdź swój styl! Najczęstsze stwierdzeniem, które słyszę od Kobiet w moim otoczeniu to: 'Ja to tam nie mam jakiegoś stylu...'. I otóż uwaga! Owszem - masz! Wszystko to, co zakładasz na swoje piękne ciało tworzy Twój styl. Nawet jeśli wydaje Ci się, że jest nijaki. Nawet jeśli jest / nie jest skomponowany z ciuchów z najnowszych kolekcji! To nadal jest Twój styl!

Bo zastanów się: ile razy powiedziałaś 'ja to nie mam stylu, ale lubię TO czy TAMTO"? To już wystarczy. Wyznaczasz jakieś kryteria. Zapewne w głowie masz też wizję, czego nigdy w życiu byś nie założyła na ulicę! I to już jest dobry początek. Spójrz teraz na własną szafę po selekcji i porządkach. Sama zobacz, co w niej zostało. To właśnie Twój styl! (pod warunkiem, że byłaś ze swoją szafą szczera i bezwzględna).

Uważaj też na pułapkę: "tak wypada"! Często w naszej szafie królują ubrania - uniformy: bo tak wypada do pracy, bo taki jest 'dress code', bo "w moim wieku..."! Dlatego zastanów się, czy aby na pewno dobrze się czujesz z tym, co zostało w Twojej szafie?

Aby szafa kapsułkowa bowiem spełniła swoją rolę i miała sens musi zawierać tylko ubrania, w których czujesz się dobrze! Ubrana, a nie przebrana. 

Drugą zasadą szafy kapsułkowej jest to, aby poszczególne elementy można było ze sobą zestawiać w różne kombinacje i dzięki temu dopasować je do różnych sytuacji: i tych wymagających elegancji i takich bardziej na luzie. Takich, w których zawsze będziesz się czuć na 200% sobą! 

Kilka wskazówek:

1. Inspiruj się! W sklepie nie biegnij do wieszaka z tym, co zawsze. Znajdź chwilę na zwiedzanie nowych kolekcji ;) Może się okazać, że coś, co wcześniej nie przemawiało do Ciebie, było dalekie od Twoich modowych faworytów stanie się Twoim ulubionym elementem garderoby.

2. Inspiruj się! Zerknij, co słychać w świecie mody na IG, Pinterest. Niekoniecznie w świecie gwiazd i topowych influencerów. Ja często zapisuję piny na Pinterest. Jest tam dużo różnych kobiet, marek, stylów. Można wyszukać coś fajnego ;)

3. Eksperymentuj! Nie musisz czegoś od razu kupić, by to założyć. Przymierz w sklepie. Daj sobie chwilę. Przejrzyj się z każdej strony. Poczuj, czy to ubranie czy przebranie?

4. Jeśli czujesz taką potrzebę - skonsultuj się ze specjalistą. Doradcy stylu, styliści, asystentki na zakupy. Tacy ludzie znają się na rzeczy! Doradzą kolory, fasony dopasowane do Twojej urody i figury. Pokażą, co kupić, jak nosić, jak zestawiać... Może jeśli jesteś zdesperowana, to warto?

Skoro już mamy gotową szafę, to czas zrobić kolejny krok: tworzymy zestawy tak, aby kolejna okazja nie zaczynała się od głosu w Waszych głowach: "Nie mam się w co ubrać!"

Na początku tworzymy konkretne, gotowe zestawy: góra + dół + dodatki. Nie zapominaj o okryciu wierzchnim w zależności od pory roku, butach czy torebce. Biżuteria też jest ważna. Jeśli jej nie lubisz - oczywiście zrezygnuj. A może lubisz tylko bransoletki? To też jest dobrze!

 
Z czasem, kiedy przyzwyczaisz się do nowej 'szafy' i będziesz konsekwentnie trzymać się zasady minimalizmu - budowanie zestawów będzie wychodziło automatycznie zarówno stojąc przed szafą, jak i stojąc w przymierzalni kupując nowy element garderoby. Ale na początek warto popróbować sobie co z czym zestawić, żeby czuć się sobą! I pamiętaj: rób zakupy z głową i z listą!

Pamiętaj też, że szafa kapsułkowa to elastyczna koncepcja, która może być dostosowana do indywidualnych potrzeb i preferencji, dlatego też warto eksperymentować i dostosowywać ją do siebie w miarę potrzeb.

No to teraz czas na podsumowanie!

1. Wykonaj kolejne kroki i zrób porządek w swojej szafie. Wspominałam, że warto zapisywać, czego nam brakuje. Warto się inspirować innymi kobietami i trendami. Warto poeksperymentować: sprawdź w przymierzalni, jak się w czymś czujesz?

2. Nie zostawiaj rzeczy, w których czujesz się źle! Uwierz mi, że w rezultacie będziesz unikała ich noszenia. Można być eleganckim w garsonce, ale też w luźnym garniturze. Wszystko zależy do CIEBIE!

3. Bądź konsekwentna. Jeśli w czymś się czujesz źle: sprzedaj / podaj dalej! Jeśli robisz zakupy - kupuj TYLKO to, w czym czujesz się dobrze i co będziesz mogła DOPASOWAĆ do innych elementów w swojej szafie.

4. SŁUCHAJ SIEBIE! Pamiętaj, że nikt nie jest TOBĄ! To Ty masz czuć się dobrze ze sobą, w swojej skórze i w swoim ubraniu. Kiedy patrząc w lustro czujesz się dobrze, wygodnie, czujesz się SOBĄ, każdy zobaczy piękną, pewną siebie Kobietę!

5. Szafa nie jest raz na zawsze! Po pierwsze zmienia się ze względu na pory roku, a po drugie zmienia się, bo Ty się zmieniasz. To, co dziś jest dla Ciebie super - za rok już nie będzie z Tobą grało. Staraj się znaleźć swoje komfortowe zestawy, ale nie przywiązuj się do nich zbytnio... Wszystko przecież się zmienia...

6. Zmiany nie muszą być kosztowne! Sprzedaj ubrania, które do Ciebie nie pasują - będziesz mieć kasę na nowe! Poszperaj na Vinted lub w lokalnych ciucholach - będziesz mieć oryginalne ciuchy za mniejszą kasę!

I jak? Podejmujesz wyzwanie? A może sama już stosujesz te zasady – podziel się swoimi doświadczeniami w komentarzach. A może jeszcze coś byś tu dodała, dopisała... Zapraszam! 


PS: a  >> TU << znajdziesz mój starszy wpis o moim podejściu do kupowania ciuchów i ciucholkach ;)

Wpis powstał na konkurs Fundacji Feri 'Slow Fashion'

5/31/2024

Kajecik

Kajecik

 


Nie pamiętam już, ile to razy ogłaszałam, że to koniec! Czasem przewijam Instagram i czytam kolejne ogłoszenia o rezygnacji, o poddawaniu się, o kończeniu tego wszystkiego. Ale jak?! No przecież ja bym nie wytrzymała! Ja po prostu w swej naturze mam instynkt tworzenia. Ja otwieram ryż i trzy razy oglądam pudełko, bo na pewno by mi się przydała taka tekturka. Fajna będzie z niej okładka do notesu, do Kajeciku. A te kartonowe metki od dresów Syna?! No boskie są! Tu się coś przyklei, tu doklei...

Acha! Jak nie szycie to wycinanie i klejenie. Nie umiem żyć inaczej. Jest tyle rzeczy, które chciałabym spróbować: akwarele, druty, ceramika, haft... Dlatego już powiedziałam mojej Pewności siebie: "Pewność, ty bądź pewna, że ja się nie poddam! Ty mi tu rośnij i nie pitol, że jestem słaba, że gorsza od innych i pitu-pitu! Ty masz mnie wspierać do jasnej Anielki!' No! Tak jej nagadałam. I mam nadzieję, że tego się będę trzymać. 

A w ramach robienia rzeczy podwójnie przyjemnych dla siebie stworzyłam swój własny Kajecik! Do tej pory tworzyłam go głównie dla innych, na prezent. Mam niby albumy na zdjęcia własnej roboty, ale takiego Kajecika jeszcze nie. Bo nie wiem, czy wiecie, ale wymyśliłam, że Kajecik to jest taki magiczny notes: na myśli, marzenia, plany i wspomnienia. I w nim nie ma, że coś nie wypada, że coś nie wyszło! W nim się zapisuje wszystko, co w głowie!


Mój Kajecik powstał z błędnych wydruków. Szkoda mi było wyrzucić tyle papieru, wiec poskładałam, posklejałam. Tu zszyłam, tam coś dokleiłam. Jest malutki, taki w sam raz na szybki kolaż, krótki cytacik. Coś co wpadnie w ucho, w oko, w myśli...


Tworzę w nim mini kolaże: tak żeby rozruszać swoją kreatywność i wyobraźnię, zapisuję krótkie myśli i cytaty. Dopiero zaczęłam, ale jest w nim coś bardzo osobistego, mojego i bardzo się z tego cieszę.

A poprzednie moje Kajeciki, które są gdzieś w dobrych rękach możecie zobaczyć TU i TU 

Ślę uściski! Magda





PS: A korzystając z okazji, że tu do Was piszę - zapraszam Was w inne miejsca, które tworzę:
IG/FB: @tyci.kraft

5/24/2024

Dwie historie o dywanikach

Dwie historie o dywanikach

 

dywaniki diy

Historia numer 1

Dawno, dawno temu kupiłam taśmę nośną poliestrową szerokość 10 mm. Taśma miała mi ułatwić życie: zamiast szyć cienkie paski do moich 'Tiny Bags' będę instalować takie paski. Okazało się to jednak niewypałem. Taśma jest zbyt sztywna, trudno dopasować kolorystycznie i w ogóle to mój Wewnętrzny Perfekcjonista splótł ręce na klacie i stanowczo powiedział: 'NO WAY!' 

Taśma więc leżała i czekała na mój przebłysk geniuszu, a potem na moment, aż pomysł nabrawszy mocy urzędowej zostanie wcielony w życie. Pierwszy pomysł był taki, aby ją sprzedać. Drugi: uszyć z niej dywanik! I uszyłam! 


A żeby uniknąć niespodziewanej gimnastyki i piruetów z wymachem wpadając w poślizg na dywaniku - podszyłam go taką gumową siatką, którą wkłada się do szuflad (kupiłam kiedyś w Action). Dywanik jest świetny! Dodaje koloru w tym brązowo - pomarańczowym wnętrzu i wbrew pozorom jest przyjemny dla stópek. Taki umilacz zmywania ;)

Historia numer 2

Otóż nadszedł ten dzień, w którym poczułam nieodpartą ochotę uszycia czegoś z niczego, wykorzystania nieco tych wszystkich skrawków, które niestrudzenie chomikuję w pudle pod łóżkiem. A do tego, jak na złość ze wszystkich zakamarków zaczęły mnie bombardować inspiracje z dywanikami ze szmatek. Wypróbowałam jeden ze sposobów, ale nie wyszło. Pobite gary! Trochę się zniechęciłam, ale pewnego wieczoru zobaczyłam, że mój dywanik łazienkowy wygląda coraz gorzej, tak nawet nie z dnia na dzień. Tylko z minuty na minutę! Czy to moja wyobraźnia?! No i musiałam coś wymyślić!

Złośliwi powiedzą, że poszłam na łatwiznę. Ale na szczęście wewnętrzny krytyk wraz z perfekcjonistą pokiwali głową z uznaniem, a i Domownicy przyjęli efekt końcowy z entuzjazmem. No i JEST!


Dywanik wyszedł uroczo i kolorowo. Jedyne zastrzeżenie: 'czemu taki mały?!' No uszyłam standardowy wymiar, ale większy? Czemu nie! Patchwork naszyłam na dwie warstwy dzianiny (kolejny nietrafiony zakup), ale pomyślałam, że jako podkład świetnie sprawdzi się też jakiś lekko śmigany ręcznik. To tak na przyszłość ;)


I tak oto zrealizowałam w końcu dwa projekty, które gdzieś tam kołatały mi się w głowie. Za długo tam siedziały, ale w końcu... I od tego czasu postanowiłam jak najszybciej realizować wszystkie moje pomysły... Zobaczymy, jak mi to wyjdzie w praniu ;)




5/17/2024

'Tajemnicze' zakładki

'Tajemnicze' zakładki

 

Random act of DIY kindness

Czy kojarzycie akcje typu: 'Random act of DIY kindness'? to takie akcje, które robią ludzie by poprawić humor sobie i innym. Tworzą jakiś drobiazg: karteczkę z miłym słowem, breloczek lub jeszcze coś innego i zostawiają te rzeczy w miejscach publicznych aby znalazły je przypadkowe osoby. 

Ja jakiś czas temu (chyba rok lub dwa lata temu) postanowiłam zrobić taką akcję z wiosennymi breloczkami. Jednak jako zatwardziała wstydziocha miałam potem problem, by zostawić te drobiazgi w miejscach publicznych. Bo ludzie się na mnie dziwnie patrzą :/ Oczywiście w końcu je zostawiłam gdzieś tam na ławkach w Alejach i na Starym Rynku... I mam nadzieję, że komuś poprawiły humor... ;)

Tym razem postanowiłam działać bardziej z ukrycia. A na pomysł wpadłam, kiedy odebrałam z biblioteki książkę i poszłam z Synem na zajęcia w szkole muzycznej. Czekając aż skończy zajęcia z perkusji oczywiście zaczęłam czytać. Nie mając zakładki włożyłam do książki kartę do bankomatu ;) 

I wtedy właśnie pomyślałam, że będę robić zakładki i wkładać je do oddawanych do biblioteki książek, żeby niecierpliwy czytelnik, który zacznie czytać w autobusie w drodze do domu nie musiał martwić się, jak zaznaczyć miejsce, w którym skończył czytać.


Zakładki w żaden sposób nie wpływają na stan książki: są cieniutkie, czyste, a do tego kolorowe i wesołe. Wykonuję je z kolorowych ścinków z gazet przyklejanych do taśmy klejącej. Potem podklejam ją jednym kawałkiem gazety. 


Ciekawa czasem jestem, czy ktoś już na nie trafił? Czy zachował je dla siebie, a może oddał z książką? A może po prostu wyrzucił... Nie wiem, ale chcę wierzyć, że jednak są tacy Czytelnicy, którzy widząc je - uśmiechnęli się do siebie.

A Wy kiedyś znaleźliście taki przedmiot 'Random act of DIY kindness'? Dajcie znać!




Copyright © Tyci Kraft , Blogger