11/20/2017

a w Koninie...

Jakiś czas temu obiecywałam, że napiszę trochę więcej o naszej wycieczce do Konina. No to dziś się w końcu wzięłam i walcząc z przeciwnościami losu i narzędziami do edycji zdjęć on-line poświęciłam cały poranek na przygotowanie tej relacji ;) Nie żeby to było jakieś specjalne poświecenie, ale moje dzisiejsze doświadczenie pokazało mi, jak wielki to jest problem, jeśli na czuja próbujemy coś zrobić. 

A wracając do tematu. W pewna październikową sobotę, korzystając z bezdeszczowej pogody pojechaliśmy do Konina. Starałam się jakoś przygotować wcześniej, bo nie chciałam tylko wysiąść z samochodu na starym mieście, przejść się nad Wartą i do domu. Tak więc odszukałam atrakcje turystyczne Konina na oficjalnych stronach i znalazłam adres do Muzeum Okręgowego. Przeczytałam też kilka wpisów turystycznych na blogach, między innymi wpis Moniki z bloga Wciąż głodna życia.... Uzbrojona w karteczkę z adresami spakowałam kanapki z żółtym serem i Mambę - jak wiadomo Mamba jest dobra na wszystko ;) i ruszyłam rodzinkę w drogę. Nie chciałam nadużywać cierpliwości Mr. T. podczas tej eskapady w związku z tym zaplanowałam tylko spacer w Koninie bez dodatkowych przystanków i atrakcji. 


Na pierwszy ogień poszło wspomniane Muzeum Okręgowe. Wejście znajduje się obok starego kościółka, który ku memu rozczarowaniu był zamknięty na głucho. Szkoda. Ale Muzeum było otwarte. Byliśmy pierwszymi zwiedzającymi ;) Muzeum, jak to muzea tego typu, zwłaszcza w niewielkich miasteczkach, prezentuje wszystko i nic. Znaleziska archeologów amatorów, wystawy czasowe - my trafiliśmy na klimaty indiańskie - i ekspozycje stałe: o górnictwie, historia Ziemi Konińskiej i takie tam. Jak zapewne się domyślacie dla czterolatka nie wszystko jest takie ciekawe, jak by się wydawało. Dlatego  Mały Człowiek dostał zadania: ma znaleźć wielkie, stare kości, zobaczyć młyn jak w 'Tomek i przyjaciele' i wejść za mury zamku ;)

Part 1. Wielkie, stare kości.
Jedną z atrakcji Muzeum jest wystawa prehistorycznych zwierzą, a w szczególności dział poświęcony słoniowi leśnemu :) Niestety jego kości akurat były w konserwacji, ale rzeźba stała. Mały Człowiek się lekko wystraszał, ale w końcu i słonia po ciosach pogłaskał. Musieliśmy jeszcze znaleźć te wielkie kości. Na szczęście było też coś o mamutach, więc kości się znalazły ;) 


Potem ruszyliśmy na spacer 'po ogrodzie'. Są tam zakątki rodem z tajemniczego ogrodu. Latało pełno motyli obudzonych jesiennym słonkiem. Kwitły jeszcze ostatnie kwiaty, a liście miały już barwę czerwono - złotą. Gdzieś skradał się kot, a pod naszymi nogami turlały się kasztany. Tak trochę magicznie tam jest...



Part 2. Wiatrak
'W ogrodzie' jest też dworek i skansen. Z dworku zrezygnowaliśmy, ale poszliśmy do skansenu. Na niewielkim obszarze stoi chata, kilka uli, wiata z saniami... 

Chata zamknięta, ale można zajrzeć przez okno ;) Nie wiem, czy w ogóle bywa otwarta, bo panuje tam kurz i bałagan :/


Z zewnątrz jednak chata wygląda porządnie ;) Latem zapewne jest tam tez jakiś ogródek, bo z boku chaty były przekopane już grządki. Jest też studnia z żurawiem no i oczywiście WIATRAK. Nawet nie jeden, a dwa tylko, że jeden nie ma 'skrzydeł' ;) 


Part 3. Zamek
A na koniec Mały Człowiek znalazł zamek. Nie ma on wież, nie przypomina takiego typowego zamku z bajek, ale mury wyglądają super i Mały Człowiek był oczarowany tajemniczymi drzwiami ;) Na murach jest taras widokowy z widokiem na Jezioro Gosławskie. 


Zadania zaliczone, więc można było jechać na Stare Miasto. Byliśmy parę razy w Koninie i zawsze jadąc nad Wartą widziałam fragment Starego Miasta i tego bulwaru. Mr. T. zawsze twierdził, że to nic ciekawego. Okazało się jednak, że był tam pierwszy raz ;) Największą atrakcją dla Małego Człowieka okazała się stara pompa na środku Rynku.


Zobaczyliśmy też obowiązkowo Słup Drogowy. I znowu rozczarowanie - kościół, obok którego stoi słup zamknięty :/ A ja tak lubię stare kościoły...

Obiad zjedliśmy w restauracji Nowa Grodzka. Usytuowana w piwnicach zaraz przy rynku w internecie polecana była jako restauracja z domowymi obiadami, dużymi porcjami i rozsądnymi cenami. Jedzenie miało być proste i smaczne. Niestety trafiliśmy na barszcz czerwony - wyjątkowo paskudny. Drugie danie też nie powalało. Standardowe surówki - spoko, kotlet schabowy - niewielki i ziemniaki. No cóż. Może ceny spoko i obsługa bardzo miła, ale jedzenie nas nie powaliło.

Po obiedzie zaliczyliśmy jeszcze spacer Bulwarem Nadwarciańskim. Niestety nastąpiło pogorszenie pogody i nad woda wiało niemiłosiernie. Małemu Człowiekowi bardzo spodobał się za to taras podwieszony na linach, który bujał się, kiedy zaczęliśmy na nim skakać ;)


Zapewne latem, w słoneczne dni jest tam dużo przyjemniej, ale cieszę się, że tam byliśmy, że w końcu miałam okazję zobaczyć to miasto. 

Czy polecam? Pewnie, że tak. Rozczarowana jestem tylko tym, ile miejsc nawet w samym Muzeum (chata, dworek, zamek) było zamknięte dla gości. Ale dodajcie do tego Ślesin i coś jeszcze ;) i macie super wycieczkę. A >>TU<< znalazłam jeszcze jeden opis weekendowego wypadu w te okolice. Zapewne bardziej inspirujący niż mój ;) Ale ja jestem od szycia, a nie od bycia przewodnikiem ;) 

I z tego miejsca pozdrawiam Was i zapraszam już wkrótce :) PA!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam

Copyright © Tyci Kraft , Blogger