znacie to? 'syndrom wspomnień z dzieciństwa'? nie, żeby tu chodziło o jakiś profesjonalny termin psychologiczny, tylko o prozaiczne podejście do sprawy: coś pamiętamy jako wspaniałe, niezwykłe, budzące emocje, a dziś to... phi!
tak właśnie miałam - niestety - z Krakowem. od dawna myślałam o tym, że odwiedzając rodzinne strony może by się wybrać do Krakowa. pokazać Małemu Człowiekowi Smoka Wawelskiego i Wisłę, i hejnalistę, który macha do turystów z wieży... ale tylko z tego jednego, jedynego okienka. przejść się Sukiennicami i wdychać zapach drewnianych szkatułek, pociągów (też) z drewna i malowanych Matrioszek. popatrzyć na dorożki i Lajkonika na rynku. może nawet nakarmić gołębie obwarzankiem. przejść się wzdłuż murów obronnych w okolicy Barbakanu i nacieszyć oczy kolorami krajobrazów uwiecznionych na płótnie. brzmi romantycznie czy naiwnie? oj!
zajechaliśmy do Krakowa i już na plantach poczułam dyskomfort. jeszcze tak niezupełnie, tak tylko lekko gdzieś pod skórą, ale jednak... uczucie to ogarnęło mnie kompletnie po dojściu pod Wawel. ilość ludzi jest PRZE-RA-ŻA-JĄ-CA!!! nie da się przejść i wszyscy nastawieni są na zarabianie / wydawanie pieniędzy. melexy, budki z 'pamiątkami', tłumy, tłumy, tłumy...! niekończąca się rzeka ludzi! ja wiem, że lato, że wakacje, że Kraków. ALE...!! ciągły i nieustający szum rozmów. człowiek aż czuje się przytłoczony!
nawet zdjęć się robić nie chciało TYLE LUDZI... co chwilę ktoś cię potrąca, ktoś szturcha, depcze po piętach. nikt nie patrzy tak naprawdę, bo wszyscy oglądają świat przez obiektyw smartfona. najcichszym miejscem było przez chwilę podwórze budynku Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego... przez chwilę, bo potem wparowała tam grupka młodzieży pod wodzą wyluzowanej wychowawczyni i zaczęli strzelać sobie 'słit focie' i 'selfi', i w ogóle być cool... chyba się starzeję ;)
brak tej magii, którą pamiętałam sprzed kilku(nastu) lat sprawił, że przez chwilę nie potrafiłam się cieszyć tą wycieczką. '...może to ten deszcz...'? bo zmoczyło nas też solidnie... a potem zmrużyłam oczy i zaczęłam patrzeć inaczej... i co prawda zamiast Lajkonika była jakaś demonstracja polityczna, w Sukiennicach przeważał zapach plastiku, a z gołębiami raczej się walczy niż je dokarmia, ale wyczarowałam sobie nowy obraz Krakowa, który starczy mi już na długo... niezwykły plac zabaw dla dzieci na Plantach ukryty gdzieś pomiędzy murem a ścianą drzew... fontanna z pomnikiem Żaka na Placu Mariackim, która stała się chwilowym miejscem śmiechu, zabawy i radości, gdy czekaliśmy na pozdrowienie od hejnalisty :) i szarlotka na ciepło z lodami waniliowymi w kawiarence przy Rynku z widokiem na strojne konie i eleganckie dorożki... mhmmmmm...
i tylko pamiętaj Turysto drogi: nie przyglądaj się zbyt uważnie kamienicom, gdy zejdziesz z 'głównego szlaku', bo magia pryska, jak bańka mydlana i z magicznego Krakowa wyłania się Kraków zwykły, pospolity, codzienny...
dopisane 20.08.2017
po komentarzu Agnieszki Dalwi Szyje pomyślałam, że ilość ludzi to jedno. przecież nie zabronimy nikomu jechać w dane miejsce. jest to męczące, ale takie czasy... gorsze jest to, że Kraków pozwala na to, aby te tłumy turystów obdarły go z jego klimatu. zachłysnął się swoją narastającą popularnością i stał się jak super market. stał się 'tani' mimo wysokich cen, stał się tandetny mimo cudownych miejsc i zabytków... Kraków stał się mało krakowski sprzedając plastik, plusz i niebieskie napoje mrożone... przypuszczam, że nadal w bramach i zakamarkach czuć zapach 'starego Krakowa', ale to moje odczucie i KROPKA.
po komentarzu Agnieszki Dalwi Szyje pomyślałam, że ilość ludzi to jedno. przecież nie zabronimy nikomu jechać w dane miejsce. jest to męczące, ale takie czasy... gorsze jest to, że Kraków pozwala na to, aby te tłumy turystów obdarły go z jego klimatu. zachłysnął się swoją narastającą popularnością i stał się jak super market. stał się 'tani' mimo wysokich cen, stał się tandetny mimo cudownych miejsc i zabytków... Kraków stał się mało krakowski sprzedając plastik, plusz i niebieskie napoje mrożone... przypuszczam, że nadal w bramach i zakamarkach czuć zapach 'starego Krakowa', ale to moje odczucie i KROPKA.
dzisiejszy wpis dedykuję wszystkim, którzy po latach wrócili w magiczne miejsce i musieli 'stworzyć magię od nowa' oraz zgłaszam do zabawy FOTOgra - wakacje na Art - Piaskownica
Niestety też byłam w Krakowie rok temu i było to samo, nie wspomnę co dzieje się w Zakopanem to tak samo rzeka ludzi. Tylko deszcz spowodował, że na chwilę się fajnie zrobiło... ale tylko na chwilę... bo słońce wyszło to znowu stonka wyszła:)
OdpowiedzUsuńno wiesz - ja tam ludziom nie bronię, ale teraz duuuuuużo czasu upłynie nim znów się tam wybiorę... w Zakopanem byłam pięć lat temu i też mi się tam nie spieszy ;)
Usuńtłumy i owszem, ale to właśnie dlatego, że to miasto ma klimat i ducha, jakiego nie znajdzie się nigdzie więcej! uwielbiam to miasto, kocham i chłonę i nie zamieniłabym na żadne inne! a, że tyyyyle ludzi? wszak wszyscy chcą zobaczyć;)
OdpowiedzUsuńznam kilka miast z równie niezwykłym klimatem ;) dla mnie zawsze Kraków był jakby w innej czasoprzestrzeni. niestety tym razem tego nie poczułam... ale to cudowne czuć się gdzieś dobrze, więc tak trzymaj :)
UsuńZdjęcia znajomej w tłumie ludzi z Zakopanego skutecznie wyleczyły mnie z wycieczki w to miejsce. Nie wiedziałam, że w Krakowie jest podobnie. Najlepiej zejść z wydeptanych przez turystów ścieżek, albo odwiedzić niemodne fajne miejsce. Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńtak, w Krakowie jest podobnie :/ wolę właśnie te mniej popularne i wydeptane ścieżki, ale będąc 'niedaleko' chciałam po prostu odwiedzić... starczy mi na kilka dobrych lat ;)
UsuńŚwietny wpis Kochana!!! Dokładnie tak samo czuję duże miasta. Przeraża mnie to strasznie....Bardzo mądry wpis, dziękuję Ci za niego:))) Fajnie wiedzieć, że nie jestem przypadkiem odosobnionym:))) Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńdziękuję :) BARDZO, BARDZO DZIĘKUJĘ za Twój komentarz!! w ogóle z ulgą czytam te Wasze komentarze, bo miałam obawy, że ze mną jest coś nie tak... ;) ale wychodzi po prostu na to, że nie jestem 'zwierzęciem wielkomiejskim' ;) poza tym tłumy to jedno, ale po prostu czegoś mi tam brakowało, czegoś, co zapamiętałam z dawnych lat, a teraz tego już tam nie znalazłam...
UsuńTo tak jak ja pojechałam do Pragi, powiedziałam nigdy więcej. Za dużo ludzi, by coś zobaczyć trzeba sie przeciskać, czasami było strasznie, narkomani, policja albo ludzie dziwnie patrzący na ciebie .... Jednak wolę małe mieściny, mało znane, mniej oblegane.
OdpowiedzUsuńi okazuje się, że bycie turystą nie jest łatwe: człek chce coś zobaczyć i zamiast się cieszyć i napawać klimatem odczuwa dyskomfort. WIWAT cichym miasteczkom z klimatem!! :) pozdrawiam
UsuńInteresting write-up. When is the best time to visit Krakow? I am one who is not fond of a sea of people actually. Nice photos, though.
OdpowiedzUsuńhonestly I have no idea when is the best time to visit Krakow. probably in the winter when it's cold and nobody want to go outside ;)
UsuńOj znam to w Zakopanem jest to samo:) dziękuję za udział w wyzwaniu Art-Piaskownicy:)
OdpowiedzUsuńtakie czasy ;) pozdrawiam
UsuńNiestety, to chyba domena wszystkich mocno wydeptanych przez turystów zakątków. Miejsc, gdzie jeździ się już po to, by pokazać, że się było, niż po to, żeby być tam w danej chwili. Ale ci, co chcą być, zawsze znajdą jakiś sposób na odczarowanie ;) Dziękuję za zgłoszenie ! Angi/DT Art - Piaskownica
OdpowiedzUsuńno takie czasy mamy :) zawsze staram się 'zwiedzać' po swojemu ;) pozdrawiam
UsuńAle nabrałam ochotę na dobrą szarlotkę z bitą śmietaną :) dziękuję za udział w wyzwaniu Art-Piaskownicy:)
OdpowiedzUsuńfaktycznie była pyszna! pozdrawiam
UsuńNo nie, żeby tak moim Krakowem pomiatać ;)!!! Kiedy pracowałam w Hiszpanii w kurorcie turystycznym jedna pani zagadnęła "Hiszpania jest ..." na co odpowiedziałam, że Hiszpania jest ..., a ona: tak, tu widać prawdziwą Hiszpanię. W kurorcie, gdzie najbliższy Hiszpan znajduje się kilometry stąd ? Mówiła po angielsku ( z Hiszpanem nie ma szans), jadła english breakfast w hotelu i tylko smażyła się w Hiszpańskim słońcu ;). Tak jest w każdym turystycznym miejscu. Ludzie pchają się za chińskimi pamiątkami i oblegają popularne miejsca z nadzieją, że są właśnie tu i widzą właśnie to, prawdziwe.
OdpowiedzUsuńNastępnym razem jak będziesz planowała wycieczkę do Krakowa, to daj znać Krakowiance, a oprowadzę Was po magicznym Krakowie :). Taki, którego nie ma w przewodnikach i gdzie smoki nie są plastikowe :).
ha, ha! Kiedy się dowiedziałam, że jesteś z Krakowa tylko czekałam, aż przypadkiem trafisz na ten wpis i mnie obsztorcujesz ;) Jeśli czytałaś cały wpis, to wiesz, że potrafiłam jednak coś wyczarować w swojej głowie, więc nie jest tak najgorzej ;) Może następnym razem poproszę o Przewodniczkę - Krakowiankę z rudym loczkiem i uśmiechem od ucha do ucha i wtedy będę miała najlepszy w świecie magiczny Kraków ;) Pozdrawiam
UsuńPS: Właśnie! Jak to jest, że praktycznie żaden Hiszpan nie mówi po angielsku - byłam, wiem ;) - i da się! A w Polsce pod turystów trzeba znać pięć języków z mandaryńskim włącznie?! Byłam świadkiem świetnej sceny w Gdyni, kiedy kelnerki nie zważały na pochodzenie gości i mówiły do nich po polsku. Nawet nie pamiętam, czy w menu była wersja po angielsku, ale wszyscy dali rade i byli zadowoleni. Normalnie cud jakiś ;)
UsuńWidzisz, instynkt Krakowianki wyczuł w końcu nieczyste moce i sprowadził na Twój wpis :). Żebyś tylko nie żałowała, bo ostatnio dwie Amerykanki wracały do kraju na rzęsach z wycieczki po Krakowie ;).
OdpowiedzUsuńHiszpanie, Włosi i Francuzi rozumieją angielski ( generalizuję ) ale są nacjonalistami i swój język/kraj cenią ponad wszystko. Dlatego nie ma tam sklepów Auchan, tylko jest Alcampo. Nie ma Mc Drive, tylko Mc auto... My Polacy ( nadal generalizuję ) mamy kompleksy i dążymy do tego co wydaje nam się lepsze niż nasze. Temat rzeka. Sama mówię w kilku językach, mój syn również, co ułatwia nam podróżowanie/życie w innych krajach ale w domu biegle władamy polskim. Okazjonalnie używam słów obcojęzycznych na blogu. Tutoriali u mnie nie znajdziesz. Skrótu DIY używam wyłącznie dlatego, że jest prostszy niż "zrób to sam". I mierzi mnie kiedy słyszę słowa blogerki "pomysł number one". Idealnie pasują mi tu słowa Mikołaja Reja "Polacy nie gęsi i swój język mają". Ale trafiłaś w moją alergię ;)...więc się zamknę. Do apogeum brakuje mi tylko "Home sweet home" na ścianie ;).