8/26/2013

O miłości...


Nadrabiając filmowe zaległości sięgnęłam po coś klasycznego. "Wichrowe wzgórza" (1992) to adaptacja powieści z XIX wieku. Ja lubię literaturę z czasów wiktoriańskich i adaptacje tych powieści, jednak "Wichrowe wzgórza" to coś zupełnie innego. Dawno nie widziałam historii o miłości, która byłaby tak przepełniona agresją, czystą nienawiścią i podyktowaną nią zemstą. Chwilami miałam nadzieję, że Heathcliff w końcu odpuści. Ale niestety nie. Aż trudno uwierzyć do czego może doprowadzić zraniona duma.
  
Za to "Odwróceni zakochani" przenosi nas w przyszłość. Jak dla mnie wszystkie filmy o przyszłości powinny być opatrzone opisem "w bliżej nieokreślonej przyszłości", bo kto to wie, jak świat zmieni się za dziesięć czy sto lat? "Odwróceni..." to historia, w której istnieją dwa światy. Oczywiście - jest to czasem do znudzenia powielany element w filmach sci-fi - jeden świat jest dla tych 'lepszych', a drugi jest zdewastowaną, śmierdzącą krainą smutkiem i biedą płynącą. Ale w uczuciach przecież nie ma podziału na gorszych i lepszych! Moja ocena? No cóż. Film niestety mnie nieco rozczarował. Po początkowych emocjach fabuła się jakby nieco rozciąga, traci werwę i jakoś zaczyna nużyć. Ale obejrzeć można, bo czemu nie?


O miłości w czasach nam współczesnych opowiada "Closer". I za każdym razem, kiedy oglądam ten film znajduję w nim coś nowego. Fabuła jest nieco pokręcona, ale nie aż tak skomplikowana, żeby się pogubić. Bohaterowie złożeni i odegrani przez doskonałych aktorów. Emocje, zazdrość, zdrada... Jednym słowem wszystko, co towarzyszy miłości. Rozwinięcie niektórych wątków twórcy pozostawili dla wyobraźni widza, dzięki czemu u mnie na przykład ten film pozostawia ten niedosyt, tę ciekawość, która podpowiada różne możliwości i chęć obejrzenia "Closer 2", jeśli oczywiście takowy by istniał. 

I na koniec seans z ostatniego weekendu. "Wielki Gatsby" (2013). Kostiumowy film przenoszący widza do Ameryki lat dwudziestych. Próby unowocześnienia fabuły współczesną muzyką są ciekawym zabiegiem, ale nie wszystkim to się może podobać. Drugim minusem jest długość filmu. Może wersja z '74 lepiej daje radę przez prawie dwie i pół godziny, ale tu jakoś ekscytacja mi siadła. Pod warunkiem, że duże sceny są naprawdę niesamowite, to tam, gdzie powinny być prawdziwe emocje jest jakoś tak sztucznie i kukiełkowo. Może to wina aktorów, a może to dlatego, że po kampanii reklamowej spodziewałam się nieco więcej. Nie żałuję jednak tego czasu, bo są filmy, które może nie są w stu procentach zachwycające, ale jednak warte obejrzenia.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam

Copyright © Tyci Kraft , Blogger