1/26/2015

Lekcje z Życiem: Przeprowadzki


W temacie przeprowadzek wiem już chyba wszystko i chyba wszystkiego już spróbowałam. Zaczynając od wyjazdu do Irlandii z jednym plecakiem, poprzez wyrzucenie na bruk w jednych gaciach, aż po przeprowadzki co pół roku. Już nawet nie zliczę, w ilu domach mieszkałam. Nie licząc przejściowych tygodni w domach u rodziny. Znam też już chyba wszystkie myki i przepisy dotyczące praw i obowiązków lokatorów. Ktoś ma pytania? Doradzę, pomogę ;) I pod warunkiem, że jeszcze jakiś czas temu powiedzmy, że nawet mnie to bawiło (oczywiście poza sytuacją pozostania w jednych gaciach), tak teraz jest już bardzo trudno. Teraz, z Małym Człowiekiem sama wizja kolejnej przeprowadzki po trzech miesiącach na nowym miejscu jest nie tylko męcząca, ale wręcz smutna… Wiadomość, że musimy się wyprowadzić spadła na nas drugiego stycznia – tak w ramach prezentów noworocznych. Odebrała ona nam całą radość z 'nowego życia', odebrała mi motywację do wykonywania rzeczy, które lubię. Dzień zaczyna się, toczy i kończy na portalu ogłoszeniowym, na którym ogłoszeń o wynajem, jak na lekarstwo... Taką właśnie lekcję funduje nam życie: lekcje pokory, że nic nie jest na stałe; odnajdywania w sobie siły, by mimo przeciwności nie tracić wiary, nie tracić energii i wspierać się cały czas!

Ktoś, kto przeprowadzał się raz, dwa razy w życiu, nie zrozumie tego. Uzna, że przesadzam – w końcu to tylko przeprowadzka. Ale nikt nie myśli o toczącej się wewnątrz człowieka wojnie. O złości na okoliczności. O smutku z powodu braku swojego miejsca na Ziemi. 

Wpis miał mieć trochę inną barwę emocjonalną. Chciałam poironizować, jak to przy każdej przeprowadzce znajdują się rzeczy zbędne, które sprzedajemy lub wystawiamy dla potrzebujących. Pośmiać się z rzeczy zgubionych gdzieś w całym tym zamieszaniu. O domowym tetris, żeby pomieścić się ze swoim życiem w nowych murach. Ale się nie udało...

Czego nauczyło mnie życie poprzez te przeprowadzki? Ano tego, że nie zawsze można mieć to, co się chce, że trzeba iść na ustępstwa i kompromisy.  Nauczyło mnie, że często to, co wydaje nam się wartościowe okazuje się zbędnym balastem.

I na koniec zadam pytanie. Tak w eter, bo nikt pewnie nie odpowie. Takie w sumie retoryczne, bo mentalność jeszcze długo się nie zmieni. Zapytam: kiedy ktoś dostrzeże, że brakuje mieszkań dla młodych ludzi? Kiedy ktoś zrozumie, że setki, tysięcy ludzi nie stać na zakup mieszkania? Kiedy jakiś inwestor dopatrzy się biznesu w budowie mieszkań pod wynajem? Echo... (?)






1 komentarz:

  1. Ja mam to szczęście (w nieszczęściu) że mieszkanie mamy - z Teściową (to to nieszczęście). Ale mąż jedynak, więc później nasze będzie. Póki co 2 pokoje nasze, jeden teściówki. Nie ma tragedii. Ale wiem jak ciężko znajomym, którzy nie mają własnego kąta. Kredyty? No może i są, ale nie każdy ma zdolność do takich kredytów. Po za tym ceny mieszkań czasami powalają... a z drugiej strony jak ktoś ma płacić za wynajem po 1000 zł to czasami lepiej wziąć kredyt (jak się już ma takie możliwości), kupić mieszkanie i płacić nawet te 1000 zł do banku, ale już z satysfakcją, że to jest własne :)

    OdpowiedzUsuń

witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam

Copyright © Tyci Kraft , Blogger