2/28/2022

Moja praca na (pół)etacie

Powrót na etat przerażał mnie z wielu powodów. Jednym z nich było to, że Syn zaczynał szkołę. Pierwsza klasa to zajęcia do godziny 12-13. Potem może iść na świetlicę. No ale wiadomiks: mogą pojawić się choroby, albo zdalne nauczanie (przypominam, że mamy rok 2022 - czasy pandemii). Wiele lat nie pracowałam na etacie. Przed założeniem własnej firmy nie byłam pracującą mamą - nie miałam dziecka. Jak się przestawić i to wszystko zorganizować, kiedy nie ma się pomocnej babci? No i kto zatrudni osobę z taka dziurą w doświadczeniu zawodowym i umiejętnościach?!

Czułam jednak, że wypalona we własnej firmie, z poczuciem bezradności i winy, że nie zarabiam muszę coś zrobić, gdzieś się zahaczyć. Może na początek w jakimiś małym biurze: praktyki, staż.. Może w niewielkim sklepie – żeby się wdrożyć, wyjść do ludzi. Koniecznie coś na pół etatu, do południa, żeby mieć przestarzeń dla Syna. I teraz widzę, jak wszyscy pobłażliwie kiwają głowami. O naiwna ja!

Na szczęście dla mnie pojawił się sklep, który poszukiwał pomocy: tymczasowo, na zastępstwo, na pół etatu. Idę w to! Niestety to pół etatu okazało się nieco inne niż się spodziewałam. Nie była to praca po 4h dziennie, ale praca po 8 z hakiem dziennie przeplatana dniami wolnymi plus pracujące soboty. Pocieszające było poczucie obowiązku: mam co robić, mam pracę. Idę, robię, co swoje i dają mi za to pieniądze. A sama praca też była całkiem fajna.

No i przede wszystkim czułam się użyteczna. Bardzo nie lubię tego sformułowania, ale w mojej rodzinie praca jest sensem życia: kto nie chodzi na osiem godzin do roboty, ten jest leń i lebiega. No więc w tamtym czasie mieszkając z rodzicami poczułam, że w końcu nie jestem leń i lebiega. 

Nie o wszystkim, czego się nauczyłam, dowiedziałam jestem w stanie tu napisać. Niektóre smaczki chcę też zostawić tylko dla siebie. Ale praca ta uświadomiła mi wiele o mnie samej. Poszłam do sklepu, do pracy, do której myślałam, że się totalnie nie nadaję. Ja i kontakt z ludźmi? Bua-ha-ha! I okazało się, że daję radę. Że czasem adrenalina mi skacze i mam ochotę zakląć siarczyście i wywalić kogoś za drzwi. Ale potem okazuje się, że dyplomatycznie umiem ugasić wiele pożarów. Po prostu: daję radę!

Uświadomiłam sobie moją wartość. Po latach „siedzenia w domu” było mi to potrzebne – udowodnić samej sobie właśnie to: że dam sobie radę. Potrzebowałam mieć motywujący obowiązek każdego dnia wstać, ogarnąć się i iść do pracy. Sprawdzić, co będzie dla mnie trudne, z czym sobie radzę, czy nie radzę. To była taka trochę próba. I czuję, że odniosłam sukces. Jak duży jest ten sukces wiem tylko ja i może kilka osób z najbliższego otoczenia. 

A największym sukcesem jest to, że praca ta pomogła mi podjąć decyzję o zainicjowaniu kolejnego własnego przedsięwzięcia. Zobaczyłam czego chcę w życiu, a co jest mi naprawdę niepotrzebne. Ta próba pomogła mi zrozumieć, jakie relacje z ludźmi są ważne. Niemal każdy dzień dostarczał mi nowych doświadczeń, emocji i wiedzy nie tylko o relacjach międzyludzkich. Bo chyba po raz pierwszy w życiu obcowanie z ludźmi nauczyło mnie tak dużo o sobie samej. 

Teraz już wiem, że moje marzenia są ważne. Nie mniej ważne niż marzenia kogoś innego. Nie są też mniej możliwe do zrealizowania. Są ważne, są MOJE!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam

Copyright © Tyci Kraft , Blogger