Od zawsze planowałam. Zeszyt, kalendarz, listy rzeczy do zrobienia, listy planowanych zakupów, listy pomysłów. Okazało się jednak, że mój system planowania był do bani i nie miało to nic wspólnego ani z brzydkim kalendarzem w granatowej okładce, ani z uroczym zeszytem w misie, którego zwykłe karty w kratkę nie nakładały na mnie sztywnych ram czasowych.
Mój system planowania kulał, bo moja podświadomość dochodziła do wniosku, że skoro sama jestem sobie szefem, to cóż wielkiego się stanie, kiedy trzy dni pod rząd zrobię sobie wolne, zawinę w kocyk, jak naleśnik i zajadając mambę będę oglądać pierdylion odcinków niezwykle wciągającego serialu detektywistycznego.
I nie chodzi mi teraz o to, że stoję sama nad sobą z batem, a mój wewnętrzny krytyk z upodobaniem rzuca pod moim adresem niewybredne inwektywy. Chodzi o to, żeby ta cholerna lista rzeczy do zrobienia i spraw do załatwienia robiła się z tygodnia na tydzień coraz krótsza, albo przynajmniej zmieniała swą treść. Przyłapałam się bowiem na tym, że niektóre zadania, plany i pomysły przepisywałam niemal co tydzień przez kilka miesięcy zanim się za nie łaskawie wzięłam. I tak zaczęłam w sumie już od grudnia 2020 konsekwentnie pracować nad swoją konsekwencją.
Fancy planner
Ponieważ tylko krowa nie zmienia zdania doszłam do wniosku, że ja mam prawo zmienić zdanie na temat "fancy plannerów" i że w tym roku właśnie TAKI chcę! I dlatego pracę nad byciem konsekwentną zaczęłam od mocnego postanowienia, że kupię sobie bullet journal idealny i wykorzystam jego możliwości w dwóch celach.
Po pierwsze - będę siadać, planować, rysować, zapisywać, ozdabiać. Żeby to było przyjemne z pożytecznym. Żeby to weszło w nawyk, ale nie jako przykry obowiązek, a żeby to było zajęcie dające relaks i zabawę. Po drugie - da mi to możliwość ćwiczenia kreatywności. No wiecie: te wszystkie rysuneczki, naklejeczki i ładne czcionki w nazwach miesiąca.
Zanim jednak zdecydowałam się na zakup tradycyjnego, klasycznego bullet journala z odsieczą przyszła moja przyjaciółka, która kupiła mi na urodziny planner firmy Buchmann z podtytułem: "Planuj życie kreatywnie".
Planner ma bardzo miłą dla oka szatę graficzną. Nic wyszukanego, ani kolorowego. Ot geometryczne wzory, trochę kwiatków. Wszystko jakby rysowane ręcznie. Czy taki planner, to dobre rozwiązanie? I tak, i nie.
Dlaczego tak? Dlatego, że mam tu gotowe tabelki, kartki z kalendarzem na cały rok, na każdy miesiąc oraz na poszczególne tygodnie. W każdym miesiącu mam miejsce na top cele, kontrolowanie nawyków, a także na zapisywanie, za co jestem wdzięczna i jakie mam wspomnienia.
Dlaczego nie? Bo nie wszystkie pomysły autorów na tematy zapisków przypadły mi do gustu. Nie potrzebuję zapisywać w plannerze moich snów, czy przepisów na obiad, a ulubione strony www wolę zapisywać w Pocket (dzięki Tita!) i mieć do nich szybki dostęp, a nie kartkować kalendarz. Dlatego w moim bujo kilka stron już zmieniło swój tytuł. Brakowało mi też kieszonek, na karteczki, wizytówki, dodatkowe notatki. Dlatego do okładki przykleiłam sobie koperty. I dobrze. W końcu to mój kalendarz.
Ale dlaczego jednak TAK? Uważam, że to bardzo dobre narzędzie dla osoby takiej, jak ja, która chce zacząć porządniej planować swój czas. Mam wszystko gotowe - muszę tylko uzupełnić rubryki. Wyrabiam sobie nawyk systematycznego uzupełniania. Siadam - zapisuję. Siadam - odhaczam wykonane. Nie głowię się nad rysowaniem kalendarza i szatą graficzną. Po prostu otwieram i jest.
Planowanie na spontanie
Oczywiście, że nadal mam wpadki z systematycznością. Oczywiście, że są zadania, które przepisuję na kolejny tydzień. Ale umówmy się: jak na osobę, która intensywnie pracuje nad sobą od dwóch miesięcy, to jest naprawdę nieźle. Najczęściej zapominam o wykresach nastroju i śledzeniu nawyków. Ale najważniejsze jest dla mnie to, że w końcu się mobilizuję! Bo są tematy, które mam rozpisane na cały rok! Mam w jednym miejscu wpisane wszystkie wizyty u lekarza. I powiem Wam, że jestem z siebie niezwykle dumna, kiedy patrzę na listę zadań z kolejnego tygodnia, a tam prawie wszystko wykreślone.
No i jeszcze zdradzę Wam, że już zaopatrzyłam się w klasyczny bullet journal. Trafiłam ta taki ładny we Flying Tiger i doszłam do wniosku, że kupię. Na zapas. Żebym nie musiała w przyszłym roku szukać tego idealnego. A ten będzie wyzwaniem, bo ma tylko kropki...
No i tak moi drodzy wygląda u mnie sprawa z planowaniem. Tak, tak. Pisałam o tym już dwa razy i za każdym razem wnioski są podobne: staram się, ale nie spinam. A gdybyście chcieli, to zapraszam do przeczytania tych dwóch wpisów:
A teraz już zmykam, bo w planach na dziś mam jeszcze obejrzenie kolejnego odcinka super serialu ;) No to do następnego razu, PA!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam