Naczytałam się u Kasi z Piątego pokoju o wakacjach w drodze i przypomniało mi się, że miałam Wam poopowiadać o tym, jak to zafundowaliśmy Małemu Człowiekowi dzień pełen przygód w Gdyni.
Słowem wstępu chciałam jeszcze powiedzieć, że cudownie jest mieć znajomych w różnych miejscach 'na mapie'. Znajomych, którzy za słoik domowego dżemu truskawkowego przenocują i otworzą przed gościem nie tylko swoje pokoje, ale także lodówkę o każdej porze dnia i roku ;)
A teraz do rzeczy. Wybraliśmy się na krótkie wakacje nad morze, a właściwie nad Zatokę Pucką w Zatoce Gdańskiej ;) Tym razem totalnie nie nastawiałam się na plażowanie - zawsze, jak się nastawiam, to pizga i leje, że po plaży to tylko kutrem rybackim ;) Byliśmy dosłownie na przedłużony weekend, ale postanowiłam, że tym razem darujemy sobie Gdańsk i Sopot, a pojedziemy na Hel - jak to Małemu Człowiekowi tłumaczyłam: 'zobaczymy koniec świata'. Jednak mając w pamięci wycieczkę do Władysławowa kilka lat temu i ten giga korek miałam grube wątpliwości, czy Mr. T. dźwignie ten pomysł. Ale ulubiona Uczycielka podpowiedziała mi, żeby płynąć tramwajem wodnym, albo jechać pociągiem. Dała mi kilka wskazówek, jak z Helu jechać pociągiem na frytę i że nie jest tak źle, bo we Władysławowie robi się już luźniej ;) Pomysł mi się spodobał, bo Mały Człowiek jeszcze niczym nie płynął ;) A i pociągiem jeszcze nie jechał... Zaplanowałam więc wycieczkę: 'pociągiem na Hel'.
Wyruszyliśmy rano pociągiem ze stacji Gdynia Chylonia. Znajoma nam podpowiedziała, że nie musimy się bujać do dworca Głównego, kiedy bliżej mamy do Chyloni. Obok dworca jest jakiś parking - nawet bezpłatny i jest też Biedronka, więc nie powinno być problemu z parkowaniem, choć nie ukrywam, że mieliśmy pewne obawy co do klimatu okolicy i rezydujących tam osobników. Ale nic się nie wydarzyło, zatem jest OK ;)
Pociąg jedzie godzinę z hakiem ;) Mały Człowiek był cały przejęty i zachwycony. W Gdyni w pociągu jest luz. Potem już zaczyna się ściaśniać ;) Ale ponieważ mieliśmy miejsca siedzące nie było tak źle. Na Helu nie ma wielkiej filozofii ;) Jedna główna ulica i tyle. Ale warto wziąć sobie mapkę, które są dostępne co rusz przy tych wielkich planach miastach ustawionych przez Informację Turystyczną. Jesteśmy ignorantami, więc olaliśmy wizytę w Fokarium. Karmienie i sztuczki fok widzieliśmy w ZOO Safari w Borysewie, więc tu zdecydowaliśmy, że sobie darujemy. Poszliśmy za to od razu na nabrzeże kupić bilet powrotny na prom do Gdyni. Teraz lekko żałuję, że wybraliśmy powrót o 15. Doszliśmy do wniosku, że prom o 19, to już za późno, ale myślę, że Mały Człowiek spokojnie by wytrzymał, a mielibyśmy więcej czasu i swobody, nie musielibyśmy się tak spieszyć i ograniczać... No ale już się stało.
Jak się pewnie domyślacie olaliśmy też muzea. Po pierwsze ze względu na ograniczony czas, po drugie ze względu na Małego Człowieka, którego szybko nudzą takie atrakcje. Najpierw więc obraliśmy kurs na latarnię morską. I tu mała rada: szarpnijcie się na mały wydatek i weźcie melexa ;) Panowie szybko i sprawnie dowiozą Was niemal pod same drzwi latarni, bo ci którzy już tam byli wiedzą, że co prawda nie jest daleko, ale droga mało atrakcyjna i jakoś się tak dłuży strasznie ;) My niestety szliśmy i niestety na latarnię nie weszliśmy. Kolejka mnie przerażała. Staliśmy tam ok 15 minut z kryzysem decyzyjnym w stylu: wejście od 4 lat, Mały Człowiek nie ma 4 lat, a nawet jeśli ściemnimy i wejdziemy, to wchodzenie zajmie całą wieczność. Co prawda Mr. T. z lękiem wysokości bohatersko stwierdził, że wniesie Małego Człowieka po schodach. Ja za to patrzyłam na zegarek, że chcę iść na Cypel, a tu kolejka, schody, i tak samo chaotycznie myślałam, jak teraz to piszę ;) A kolejka ani drgnęła!! Mr. T. trochę się upierał, że wejdźmy, że damy radę, a ja jakoś nie miałam zaufania do czasu... Poszliśmy więc na Cypel.
I teraz wszyscy przed ekranami zgodnie pukają się w czoło: 'pojechali na Hel i nic nie zobaczyli!' A właśnie, że zobaczyli. Odbyliśmy bardzo przyjemny spacer. Po drodze dla fanów militariów rozmaite atrakcje z zapachem grochówki w tle. Mały Człowiek z umiarkowanym zainteresowaniem oglądał betonowe budowle wojskowe, bo bardziej interesowało go, gdzie ten koniec świata i gdzie ta WODA! :) Morzem jest absolutnie zachwycony podobnie, jak mamusia, która by mogła się nad morze przeprowadzić już dziś! ;) Z Cypla pojechaliśmy melexem. Wspominałam już o nim wcześniej. Ostrzegam tylko, że jest to przejażdżka dla ludzi o mocnych nerwach ;) Śliskie kamienie, turyści wszędzie, drzewa, dziury... No były emocje i kiedy wysiedliśmy miałam trochę miękkie nogi ;) ha, ha, ha! Ale spoko. Szybko byliśmy przy nabrzeżu, a tam obiad i mieliśmy jeszcze chwilę, by zamoczyć palczany i hajda na Agat ;)
Na promie ruszyliśmy od razu na górny pokład - żeby mieć widok i coś przeżyć ;) Byliśmy 30 minut przed wypłynięciem - zgodnie z instrukcjami pana kasjera i okazało się, że niestety jesteśmy jako jedni z ostatnich. Każdy znacząco zaznaczał plecakami teren na ławeczkach, więc dla nas już zabrakło miejsca. I okazało się, że DOBRZE SIĘ STAŁO. Poszliśmy pokład niżej i tam siedzieliśmy przed kabiną mając piękny widok godny Kapitana ;) A na górze była patelnia i smród spalin - byłam, wiem. Tak więc szczerze polecam nie pchać się na górny pokład ;)
Prom płynie sobie również około godziny i cumuje obok Daru Pomorza. Można więc po takiej dawce świeżego powietrza iść na pycha lody lub gofera na wypasie ;)
Na koniec musieliśmy z centrum dostać się do Chyloni po samochód. Mr T. optymistycznie zaproponował spacer. Uświadomiłam go, że chyba mu zaszkodziło morskie powietrze i dzięki pomocy bardzo miłego Strażnika Miejskiego trafiliśmy na odpowiedni przystanek. Ostatnia atrakcja tego dnia: przejażdżka autobusem na szeleczkach ;)
No i taki właśnie dzień zorganizowaliśmy Małemu Człowiekowi. Zadziwiające jest to, że do tej pory pamięta z jakiej stacji jechaliśmy pociągiem, jak nazywał się prom i że mu kupiona na pamiątkę pluszowa foczka wpadła w falochron, bo Mr. T. chciał mu pokazać, jak startuje motorówa ;) Na szczęście babcia Zosia obiecała, że zrobi mu podobną na szydełku ;)
No i taki właśnie dzień zorganizowaliśmy Małemu Człowiekowi. Zadziwiające jest to, że do tej pory pamięta z jakiej stacji jechaliśmy pociągiem, jak nazywał się prom i że mu kupiona na pamiątkę pluszowa foczka wpadła w falochron, bo Mr. T. chciał mu pokazać, jak startuje motorówa ;) Na szczęście babcia Zosia obiecała, że zrobi mu podobną na szydełku ;)
I to tyle o wakacjach. Teraz ku wielkiej radości Mr. T. molestuję go co rusz o jakieś weekendowe wycieczki ;) Tak więc trzymajcie kciuki za kolejne turystyczne wpisy ;) Pozdrawiam, PA!
Wspaniała wyprawa byłam na Helu i fajnie wspominam.
OdpowiedzUsuńbardzo przyjemne miasteczko. następnym razem pojedziemy na cały dzień, żeby chociaż na tę latarnię wejść ;)
Usuń