Zima trwa już tak długo, że wszystko zrobiło się szare. Już tak odmalowała wszystko na szaro, że nawet wnętrzności mi się szare zrobiły. I emocje też mi się szare zrobiły – ogólnie panujący i wielmożnie nam panujący tumiwisizm. Przychodzę do domu, siadam przed telewizorem i ‘pach’ na boczek. Podkulam nogi, naciągam koc – koniec mojej działalności. Organizm każdą komórka domaga się słońca, ciepła, błękitu nieba i zieleni liści. Nawet włosy na głowie zapadły w sen zimowy i przestały rosnąć. I znowu szaro, buro i nijako, i śmierdzi zgnilizną. Skończył mi się zapas swetrów, czapek i rękawiczek, którymi próbowałam kolorować swój świat.
Miałam kilka zrywów twórczych. Oj miałam! No i stworzyłam bałagan, zupę ogórkową i dziurę w rajstopach. I znowu szaro. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że o szóstej już się robi jasno, więc nie wstaje się w średniowiecznych ciemnościach. Świat zastygł jednak w tej szarości, jak w jakiejś galarecie. Wszędzie szaro od brudnego śniegu, który spadł, który zalega na trawnikach i hałdach, który się roztopił i zamarzł na nowo. Wymieszany z błotem, z piachem. Wszędzie krajobraz księżycowy. I tak każdego dnia, i do wyrzygania. Wszystko trwa od szarówki do zmierzchu. Wlecze się czas przez te śniegi. I nic się nie zmienia. A nie, przepraszam! Coś się jednak zmieniło. W drodze do pracy rosła dzika jabłoń. Wycięli ją i została po niej tylko garstka trocin przysypana świeżutkim śniegiem. A wczoraj był pierwszy dzień wiosny…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam