2/10/2013

Rutynowo


Przez całe życie człowiek poddaje się w końcu jakiejś rutynie. Przykre to może, ale prawdziwe. Jako dzieciaki chodzimy do szkoły. Nasz rytm życia wyznacza nauka, wakacje, ferie, codzienne wstawanie do szkoły. A potem może być tylko gorzej. Szczęśliwi ci, którzy mają pracę, którą kochają. Która daje im satysfakcję. Większość jednak z nas codziennie rano wstaje ‘do tej cholernej roboty’. Rutyna jest czasem tak przytłaczająca, że nie dziwię się tym wszystkim reklamom suplementów diety na zszargane nerwy, stresy, spanie i ogólną poprawę humoru. Czasem, jakby tego było mało sami narzucamy sobie zajęcia. W poniedziałek prasowanie, w środę siłownia, a w piątek obowiązkowo piwko ze znajomymi. I tak toczy się to nasze życie kołem. Rano budzik, kapcie, kawa. Jak pominiemy malowanie rzęs, czy użycie perfum w określonej kolejności, to idziemy do pracy bez makijażu. Jakakolwiek zmiana w porannym 'rytualnym tańcu' powoduje, że jesteśmy w niedoczasie. Spóźniamy się do pracy, zapominamy kluczy, albo cały dzień siedzimy z dziwną świadomością, że czegoś zapomnieliśmy... Nie ma miejsca na spontaniczne działanie, bo wszystko musi być zaplanowane. Nie ma miejsca na słodkie, beztroskie i całkowicie bez wyrzutów sumienia lenistwo, bo mamy wrażenie, że tracimy czas.

Ja niestety dałam się wpędzić w to błędne kółko, co skończyło się fatalnie. Narzuciłam sobie rytm i obowiązek nie marnowania czasu na głupoty. W pracy próbowałam dać z siebie 110%, a w domu być perfekcyjną panią domu piekącą ciasteczka i myjącą okno drugą ręką. Bez względu na nastrój narzucałam sobie szybkie tempo: blogi, kuchnia, żelazko, a wieczorem trening. I  w końcu pękłam! Obudziłam się rano z takim poczuciem beznadziei i smutku, że już w drodze do pracy ledwo powstrzymywałam łzy. Chowałam się za ekranem komputera próbując się wyłączyć na biurowe dyskusje, które z niewiadomego powodu doprowadzały mnie do szalu, a szał wyciskał łzy w kąciku oka. A potem w głowie kłębiły się myśli o przegranym życiu, nieudolności mnie samej i o tym, jak to beznadziejnie bezużyteczna jestem dla świata. Przyboczny miał kłopotka, bo w takim stanie, to on mnie jeszcze nie widział. Po próbach rozmowy i pocieszania wizją czekolady zostawił mnie w końcu na kanapie zwiniętą w kłębek.  Po kilku godzinach snu stwierdziłam, że sama sobie zrobiłam 'ała'. Za dużo od siebie wymagam. Nie muszę być supermenką. Nie muszę wypełniać każdej wolnej chwili pożytecznym, czy artystycznym działaniem. Mogę być zwykła, mogę być sobą i wcale nie ma w tym nic złego. Mogę porzucić rutynę. Robić to, na co ma  akurat ochotę i wyrzucić terminarze, listy 'rzeczy do zrobienia' i w środę zamiast wieczornego treningu dla ciała usiąść z michą chipsów i obejrzeć długo odkładany film. 

I taki jest plan na wiosnę. Dać sobie na luz. Cieszyć się tym, co mam i nie patrzyć, co chwilę na boki z uczuciem, że coś powinnam! Nie zazdrościć  nie próbować dorównać, nie żałować. Działać bez planu i nie winić się za nic. Uwierzyć w to, że już teraz jestem kimś wyjątkowym i przestać robić sobie wyrzuty, że powinnam więcej, bardziej... No to do dzieła! :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam

Copyright © Tyci Kraft , Blogger