W pewnym zwyczajnym polskim miasteczku. Wcale niemałym, wcale niedużym. W pewnym zwyczajnym miejskim teatrze. Wcale nie najgorszym. Na pewnej drewnianej scenie. Wcale nie najmniejszej. Próbę kostiumową miała zwyczajna-niezwyczajna trupa utalentowanych aktorów z dużym bagażem doświadczenia. Premiera już tuż, tuż. Już za chwileczkę, już za momencik, a reżyser wciąż nadąsany, wciąż niezadowolony. Wciąż niezaspokojony. Bo reżyserem jest nie byle jakim. Bo reżyserem jest nie byle kto! Toż to młody, utalentowany i z głową pełną niezwykle oryginalnych wizji artysta! Stoi z wydętymi policzkami, z rękami podpartymi pod boki i mruży swoje bystre oczka na aktorów. A aktorzy wiercą się w swoich kostiumach. Przyciasny trykot wpina się panu w tyłek, a sztuczne wąsy wywołują u pani dziwne mrowienie w miejscu ich doklejenia nad górna wargą różowych usteczek. I wiercą się też w swojej skórze, bo niezwykle oryginalna wizja młodego reżysera niezwykle im nie leży. A na widowni, na tej próbie kostiumowej zasiada cała świta reżysera. I twarze znane mieszkańcom tego zwyczajnego polskiego miasteczka z każdego wydania 'Tygodnika miasta, regionu i wsi' i zamieszczanych w nich zdjęć wydarzeń wielce kulturalnych. Twarze powtarzające się jak wzorki na ludowych wycinankach przepełnione słodkim uwielbieniem dla młodego reżysera. Teraz świta wstrzymuje oddech, ale każda uwaga, każdy gest ich idola nagradzany jest falą achów i ochów okraszonych głośnymi brawami. A potem świszczące szepty. Komentarze znawców. Wysoki poziom dyskusji nad egzystencjalnym i głębokim przesłaniem sztuki.
- Długo mam pajacować w tych rajtkach? - szepcze aktor do towarzyszki swej niedoli i próbuje poprawić trykot na zadku. - Włażą mi w tyłek…
- Nie wiem. Chyba, aż coś wymyśli genialnego znowu. - wysapała spod wąsa aktorka i delikatnie podrapała się paznokciem po górnej wardze mrużąc przy tym prawe oko.
-Wiem! Wiem! - dał się słyszeć pełen egzaltowanej radości okrzyk reżysera, a cała widownia aż zadrżała z podniecenia. - Zrobimy to od początku!
- No to się zaczyna. - westchnął aktor i niezdarnie zrobił kilka kroków w obcisłym kostiumie. - A szanowny pan nie mógłby jakoś klasyką zajechać. Mini, mini współczesna interpretacja już niedobra?
-To już niemodne! - krzyknął oburzony reżyser - przyszłość sztuki teatralnej, a cała widownia aż zawrzała z zachwytu…
PS: ta krótka opowiastka kiedyś umamiła mi się przed zaśnięciem i uważam ją za doskonały komentarz do współczesnych, młodych środowisk artystycznych. Każdy musi być 'off', każdy musi być oryginalny i każdy musi 'w tym być', żeby istnić, bo to jest modne…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam