
Czasem zobaczę kątem oka jakiś tytuł, zwiastun i zaciekawiona szukam, aż nie znajdę. Tym razem były to "Drzwi w podłodze". Ciekawe… Okazało się, że film z 2004 roku widziałam już kiedyś, ale chyba nie podobał mi się na tyle by go zapamiętać. Teraz obejrzałam jeszcze raz. Film jest niezły. Powstał na podstawie bestsellerowej powieści Johna Irvinga "Jednoroczna wdowa". Nie czytałam, ale skoro twierdzą, że to bestseller, to niech tak będzie. O czym jest film? Właściwie o wszystkim. O miłości, smutku, bólu, o poszukiwaniu swojej drogi, o dorastaniu i utracie niewinności.
Mamy małżeństwo, które zdecydowanie przeżywa kryzys. Mąż chce separacji, żona po utracie synów w tragicznym wypadku sprzed lat snuje się zapatrzona w dal, mąż artysta - malarz i pisarz zdradza ją i nie specjalnie się z tym kryje, a w tym wszystkim pląta się mała blond włosa dziewczynka, która chociaż mówi niewiele, to jest przyczyną kolejnych zdarzeń, nierzadko owocujących w silne emocje. Do tego jeszcze mąż zatrudnia asystenta - młodego chłopaka, który jako fan twórczości artysty angażuje się w swoją rolę. Może nawet za bardzo…
Film jest niezwykły pod wieloma względami. Może nie pod względem fabuły, bo ta nie odkrywa przed nami niczego nowego. Ale pod względem sposobu narracji, przedstawienia bohaterów, odkrywania zakamarków ich osobowości. Bo żona popadła w melancholię nie tylko z powodu rodzinnej tragedii. Spostrzegawczy widz dostrzeże, że ważnym powodem jej nastroju jest też fakt, że przy niewiernym mężu utraciła poczucie kobiety atrakcyjnej. Nie zwraca na to uwagi i przymyka oko na kolejne wyskoki męża, bo bardziej żyje przeszłością niż chwilą obecną. Dopiero relacja z młodym studentem, który pojawia się w jej życiu uświadamia jej rzeczy oczywiste. A on? Egocentryk do potęgi. Nie liczy się nic poza tym, czego on chce. Odniósł sukces, jest artystą i to w jego mniemaniu daje mu przyzwolenie na wszystko. Czasem jest irytujący, wkurzający w swoim przekonaniu o posiadanej władzy i sile, czasem jego zachowanie jest żenujące i bardzo dziecinne.
Mimo, że film jest przesycony smutkiem i bólem wyglądającym gdzieś zza rogu niemal w każdej scenie, to nie boli on nas samych. Mimo, że zgadzamy się z emocjami bohaterów, ich reakcjami na świat, to twórcy zadbali o to, żeby rozładować atmosferę, rozgonić negatywne emocje drobinkami czarnego humoru.
Czy warto poświęcić prawie dwie godziny na "Drzwi w podłodze"? Nie wiem. Nie doradzam, nie namawiam. Nie jest to jednak głupi film i mając do wyboru cudowny serial produkcji jednej ze znanych stacji telewizyjnych tudzież kolejne talent-show, to polecam jednak przełączyć się on-line i zobaczyć "Drzwi w podłodze".
PS: Grafika z wykorzystaniem rysunków Jeff'a Bridges'a
PS: Grafika z wykorzystaniem rysunków Jeff'a Bridges'a

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam