To, co jest dobre dla jednych - może być utrapieniem dla innych. Znacie to? Dzisiaj będzie wpis o tym, jak to pewien praktyczny zwyczaj stał się moim przekleństwem.
Jak planujecie swój czas?
Ostatnio modne jest "planowanie czasu". Planujecie? Macie kalendarz, który wieczorem aktualizujecie, rano sprawdzacie, a w ciągu dnia odhaczacie wykonane zadania? Niektórzy bez swojego planera są jak bez ręki ;) Ale faktycznie: planowanie bardzo ułatwia sprawę. Ja od wielu lat z mniejszym lub większym entuzjazmem planuję. Teraz, kiedy mam firmę, jest to podwójnie ważne, chociażby z tej okazji, że ZUS nie lubi, kiedy ktoś się spóźnia z opłatą ;) Są jednak takie chwile, kiedy mam ochotę spalić swój kalendarz lub rzucić go na pożarcie smokom ;) Dlaczego? Zaraz wszystko wyjaśnię.
Jak ja planuję?
Zacznę jednak od tego, jak planuję. Od dwóch lat mam kalendarz. Wcześniej po prostu w zeszycie robiłam listy rzeczy, które chcę zrobić w danym dniu, tygodniu, miesiącu. Do tej pory na początku miesiąca robiłam listę - dość ogólną - tego, co chcę w tym właśnie miesiącu zrobić. Starałam się też przynajmniej raz w tygodniu siadać i planować na cały tydzień. Ponieważ podobają mi się te wszystkie kolorki, szlaczki i znaczki w planerach starałam się zawsze dodać coś swojego. Milej wtedy się patrzy na taką listę "to do" ;) Generalnie te moje listy pomagały mi uporządkować plany, myśli i pozwalały systematycznie i po kolei realizować moje pomysły.Zeszyt czy kalendarz?
Przetestowałam na sobie zatem dwie opcje: notatnik i kalendarz. Co się dla mnie lepiej sprawdza? Zeszyt jest dla mnie mniej zobowiązujący. Niby wpisuję daty, ale piszę najwyżej na tydzień do przodu - tu zrobię strzałkę, to skreślę, coś przeniosę na inny dzień. Planuję, ale daję sobie przestrzeń na spontaniczne działania. A kalendarz?! Uuuuu! Z kalendarzem, to już gorzej. Kalendarz jest jak dziennik lekcyjny: co tam się wpisze, to już się nie da wymazać! Żartuję oczywiście, ale jakoś mam poczucie, że kalendarz bardziej zobowiązuje. Może przez to, że faktycznie widzę po kartkach i datach ten upływ czasu? Kalendarze są też dla mnie takie jakieś mniej osobiste. Przecież każdy może taki mieć ;) Mniej więc też wkładam pracy w ich ozdabianie.Co się stało, że się nie udało?
To co się stało, że się po... POSYPAŁO?! ;) Co się stało, że ostatnio średnio mi wychodzi zarówno to siadanie raz w tygodniu, jak i realizowanie planów w ciągu tygodnia? Dlaczego planowanie stało się moim małym przekleństwem? Ano dlatego, że od kiedy mam firmę zmieniło się moje poczucie obowiązku wobec tego, co robię. Niezrealizowane zadanie traktuję jako jakąś taką porażkę. Kiedy przenoszę zadania, albo z jakiegoś powodu pozwalam sobie na dzień lenistwa - czuję, że zmarnowałam czas. Zaglądam nerwowo do kalendarza i myślę: "co zaplanowałam na marzec? Jeszcze nic nie skreśliłam?! Zadania z lutego jeszcze gdzieś się wleką za mną... ?!" Właśnie tak to od jakiegoś czasu wygląda. Niewesoło, co? ;) Może dzieje się tak dlatego, że ta świadomość odpowiedzialności za swoją przyszłość jako właścicielki firmy sprawia, że myślę: "muszę działać, pracować, nie mam czasu tracić czas...!??!?!" ;)
Na szczęście uświadomiłam już sobie, że chyba upadłam na głowę! ;) W końcu moja firma, to moje małe spełnione marzenie. Robię coś fajnego, a do tego mam czas dla Rodziny. Pracuję więc nad sobą i swoim perfekcjonizmem. Daję na luz! Mam w nosie zasady i porady o bardziej efektywnym planowaniu czasu. Nie skupiam się aż tak nad koniecznością działania według planu, realizowaniu zadań po kolei, systematycznym pisaniu, odhaczaniu. Macham ręką na tabelki nawyków, wykresy i diagramy! W swoim kalendarzu planuję, zapisuję, pomagam swojej pamięci, ale tak jak dawniej, jak w zeszycie pozwalam sobie czasem na spontaniczne działanie. Bo dla mnie TAKIE właśnie planowanie sprawdza się lepiej. Daje poczucie, że robię to, co powinnam, ale nie wpędza w wyrzuty sumienia ;)
A jak u Was z tym planowaniem? Wolicie wszystko zapisać i działać według planu, czy lecicie na spontanie? Dajcie znać, czy daliście się zwariować modzie na planowanie.
Wolę spontan, zapisuję ze względów praktycznych czyli pomagam swojej pamięci :) Kalendarz leży obok mnie na biurku (od czasu do czasu tam zajrzę, coś tam zaznaczę) a ja zapisuję na luźnych kartkach - zapisuję to co ważne i mniej ważne, skreślam nieaktualne a potem kartkę wyrzucam :) Może gdybym miała swoją firmę byłabym systematyczna ale ja emerytka żyję już na luzie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
No własnie staram się wyluzować trochę i więcej działać na spontanie... W końcu daty datami: trzeba pamiętać o wizycie u okulisty Małego Człowieka, ale poza tym kalendarz to notatnik, a nie kreator życia ;) Również pozdrawiam, PA!
UsuńDaleka jestem od planowania wszystkiego i zapisywania w plenerze. Nie rozumiem mody na tego typu gadżety. Działam raczej spontanicznie a niektóre zadania zapisuję na mojej kuchennej tablicy. I tak mi czas płynie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
No i takie istotki, jak Ty są najlepszym przykładem, że nie trzeba mieć kalendarza zamiast ręki ;), że moda modą, ale nie wszystkim to pasuje. Ja - jak widzisz - zapisuje trochę z obowiązku i trochę, żeby pomóc pamięci ;) Kalendarz łatwiej niż tablicę zabrać, gdy gdzieś idę ;) Ślę uściski :) PA!
Usuń