
Kiedy zakładałam tego bloga obiecałam sobie, że będzie on wolny od narzekań na sytuację polityczną i ekonomiczną, że nie będę biadolić na "rząd, mandaty drogowe..." i powstrzymam się od opowiadania się za opcjami politycznymi. Ale kilka dni temu spotkało mnie coś, obok czego nie da się przejść obojętnie. Ale po kolei. Ja się na początek pytam: jak żyć? I nie tylko ja! Pytanie stało się popularne, kiedy w obecności dziennikarzy pewien rolnik spytał o to Premiera. I pytanie stało się popularne, a wręcz stało się swego rodzaju postulatem, argumentem do walki partii politycznych ze sobą. A o co walczą? Ano niestety nie o szarego człowieka, tylko o władze, wpływy, pieniądze. Nie odkryłam nic nowego? No przecież, że wiem! Tylko od dnia, kiedy jest ze mną Mały Człowiek przeraża mnie myśl na jakim świecie przyjdzie mu żyć.
A wracając do tematu. Co mnie spotkało? Pomijając problemy osobiste wynikające ze świetnej sytuacji ekonomicznej naszego kraju byłam świadkiem bardzo smutnej sceny. Gardło mi się ścisnęło normalnie. Bo ja wiem, że ludzie przeżywają swoje osobiste tragedie każdego dnia. Ja przełączam TV na inny kanał, kiedy jest kolejny reportaż o niesprawiedliwości systemu, bo płaczę, jak bóbr - tak mi smutno. I te kilka dni temu stałam w sklepie, a przede mną chłopak kupował wędlinę. Miły, czysty, zadbany. Miał może ze dwadzieścia parę lat. Poprosił o najtańszą wędlinę i spytał ile dokładnie będzie go kosztowała ukrojona przez sprzedawczynie porcja, bo boi się, że mu nie starczy pieniędzy. I przy kasie nerwowo spoglądał na swoją paczuszkę wędliny i torebkę cukru ściskając w dłoni drobne monety. Ja już nie gdybam, dlaczego nie miał pieniędzy. Mnie po prostu jest smutno, że takie sytuacje mają miejsce. Bo tak nie powinno być! Ludzie tracą pracę z dnia na dzień. Nie mają pieniędzy, a celebryci i politycy narzekają, że za mało dostają za podpis na liście, za pokazanie się na imprezie i takie tam. Już nawet z tych nerw nie mam siły pisać o tym wszystkim! Grrrr...!!!!!!
A i jeszcze jedno. Rozmawiałam ostatnio z moim krewnym, który od lat wielu mieszka za granicą (na prawdę wielu, więc nie jest on przedstawicielem emigracji na Wyspy za szybkim i łatwym zarobkiem). Opowiedziałam mu naszą drogę do otrzymania becikowego i wysokość zasiłków rodzinnych. Zaśmiał się, bo myślał, że żartuję. Na co ja mu powiedziałam, że ja się cieszę z tych paru groszy be(re)cikowego, ale bardziej bym się cieszyła, gdybyśmy mogli mieć pracę i godziwe zarobki, gdybyśmy mogli pracować na własny rachunek bez strachu o vaty, zusy, podatki i inne kolosalne opłaty i gdybyśmy mogli wynajmować mieszkania za rozsądne kwoty, a nie półtorej pensji...
No i tym mało optymistycznym akcentem kończę mój biadolący post. Kocham Cię Polsko! Pozdrawiam i obiecuje, że tutaj już nie będę biadolić. Pobiadolę gdzieś indziej.
PS: przepraszam za chaotyczną wypowiedź, ale tak się chciałam wygadać, bo ja już na prawdę mam dość słuchania, jak to w Polsce jest dobrze, bo średnie zarobki wynoszą 4,5 tys. Kto, gdzie?!?!?! Ja się pytam...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam