
Ostatnimi czasy moja przyjaciółka miała traumatyczne doświadczenie. Pracując w firmie od prawie piętnastu lat musiała udowodnić, że się tam nadaje. A wszystko przez Panią Garsonkę. Ale zacznijmy od początku. Moja Przyjaciółka studiowała sobie ochronę środowiska w jednym ze średnich miast polskich. Była bardzo dobrą studentką, za co nagradzali ją rodzice i państwo. Teraz jest gorzej, bo państwo nie chce już dawać pieniędzy na stypendia naukowe, ale tu nie o tym ma być mowa. Wracając do mojej Przyjaciółki. Nie narzekała ona na brak gotówki, ale jak to w życiu często bywa – im więcej masz kasy, tym więcej jej wydajesz. Tak więc moja Przyjaciółka aby dorobić do stypendium naukowego i rodzicielskiego poszła do pracy. Było to chyba na czwartym roku, więc Przyjaciółka jako genialna studentka miała na pracę sporo czasu. Tak więc została – dzięki pomocy swojej innej Przyjaciółki – gońcem w pewnej dużej firmie. Praca nie była zbyt absorbująca, a świetnie funkcjonująca w owym czasie korporacja nie oszczędzała na swoich pracownikach. Po roku moja Przyjaciółka awansowała, bowiem recepcjonistka się rozmnożyła i chwilowo udała się spełniać obowiązki Matki Polki. Tak więc moja Przyjaciółka cudownym sposobem stała się recepcjonistką i pełnowartościowym pracownikiem firmy. Mimo, że nie była to posada związana z jej wykształceniem Przyjaciółka bardzo dobrze odnajdywała się w swojej roli i świetnie odbierała telefony, drugą ręką serwując kawę, a nogą włączając ksero. Po jakimś czasie i kilku różnych zastępstwach ktoś ją w końcu docenił. Zaznaczam, że było to już kilka ładnych lat temu, więc wtedy wszystko było możliwe – nie tak, jak teraz. Tym sposobem Przyjaciółka znowu awansowała. Była asystentką jakiegoś działu i zajmowała się tysiącem mniejszych i większych spraw. Odbyła również sto tysięcy szkoleń i innych dziwnych warsztatów. Ale czasy się zmieniają, na wszystko trzeba mieć papier, no i kilka dni temu Przyjaciółka dowiedziała się, że tak właściwie, to nie powinno jej być na tym miejscu, na którym jest! Przyszła Pani Garsonka. Miła i uśmiechnięta, ale sztuczna jak lalka Barbie. Ton ironiczny z lekką nutką protekcjonalizmu. Nie odpowiedziała nawet "dzień dobry", tylko łaskawym drgnięciem ręki wskazała krzesło nie podnosząc głowy znad jakiś papierzysk.
-Tak, tak. Mamy tu rozmowę ewaluacyjną. Czy byłaś już kiedyś na takiej rozmowie? – zaczęła. "Od kiedy to my na ty jesteśmy ?"– pomyślała Przyjaciółka i odpowiedziała:
- Nie.
- No to ja ci teraz pokrótce wytłumaczę, o co chodzi. Ewaluacja to… - zaczęła jak pani w szkole do pięciolatków.
- Ale ja wiem, co to ewaluacja. Pytanie było "czy byłam na takiej rozmowie" i odpowiedź brzmi: nie, nie byłam.
- No tak, tak. – Pani Garsonka troszkę straciła wątek. Popatrzyła w papiery, poprzewracała kilka razy kartki. – Chcemy sprawdzić twój rozwój w firmie w ostatnim czasie.
- A jaki ostatni czas ma pani na myśli? – słowo "pani" Przyjaciółka wybitnie zaakcentowała.
- No ostatnie lata.
- Ale które ostatnie lata? Pracuje w tej firmie prawie 15 lat. To jest pierwsza tego typu rozmowa, więc rozumiem, że będziemy oceniać całe piętnaście lat?
Zapadła cisza. Pani Garsonka najwidoczniej musiała pozbierać myśli. Na jej czole pojawiła sie nawet mała bruzdka. Moja Przyjaciółka cierpliwie czekała, chociaż w środku gotowało się w niej od rozbawienia.
- To może mi powiesz, czego się nauczyłaś w tej firmie?
- Wszystkiego. Zaczynałam od gońca, a teraz jestem asystentką działu. Chyba to wystarczy, żeby… - moja przyjaciółka nie dokończyła, bo Pani Garsonka zrobiła usta w dziubek i kręciła swoją ślicznie ufryzowaną główką.
- Nie, nie kochana. Chyba mnie nie rozumiesz. Musimy mówić o konkretach, żeby stwierdzić, czy jesteś pracownikiem wartościowym dla tej firmy. Musimy ustalić ile znasz języków? Jakie programy komputerowe, w tym na przykład graficzne, potrafisz obsługiwać? I ile godzin warsztatów interpersonalnych odbyłaś w ostatnim roku?
I tu, dla odmiany, zatkało moją Przyjaciółkę. Omal nie spadła z krzesła. Ale zachowała twarz i spokojnie powiedziała:
- Droga pani. Po pierwsze nie jesteśmy koleżankami i nie jesteśmy na "ty", więc troszkę kultury. Po drugie – odbyłam setki szkoleń, awansowałam, jestem zawalona robotą i nigdy nie było skarg na mnie, więc chyba to najlepiej świadczy o moje przydatności dla tej firmy. A po trzecie tracę tutaj czas zamiast wykonywać swoje obowiązki. Czy pani mnie sabotuje? – po tych słowach Przyjaciółka wyszła grzecznie się żegnając i trzaskając drzwiami z całej siły. Po czym się wróciła, przeprosiła za trzaśnięcie drzwiami tłumacząc się przeciągiem i trzasnęła nimi ponownie. A od jutra zaczyna kurs niemieckiego i obowiązkowe 50 godzin warsztatów "panowania nad swoim gniewem".
PS: Jak zwykle podobieństwo miejsc, osób i sytuacji jest totalnie przypadkowe. Pozdrawiam wszystkich odbywających obowiązkowe szkolenia podnaszące ich kwalifikacje ze świetnego pracownika do robota omnibusa.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam