
Ciągnie nas do natury. Jest to prawda niezaprzeczalna. Świadczą o tym tłumy mieszczuchów w klapkach tłoczących się w każdy weekend wokół miejsc zielonych. Dzieci z grabkami, matki z koszami piknikowymi i ojcowie z gazetą pod pachą. To taki ogólny obrazek z parków, małych miejscowości wypoczynkowych i ogromnych wczasowisk nad morzem, jeziorem i w górach. Wczesnym rankiem w niedzielę lub tuż po obiedzie ruszają wszyscy aby zdobyć swój kawałek zielonej trawki, gdzie będą mogli z bosymi stopami wypić piwo uwędzeni w grillowym dymie. Wielu mieszczuchów (używam tego słowa nie w kontekście obelgi, ale w kontekście określenia miejsca pochodzenia) przyznaje, że chętnie wyprowadziłoby się z blokowisk, betonowych miast na wieś. "Cisza spokój, droga na Ostrołękę". Dlaczego tego nie robią? Dlaczego zamiast kupić sobie na stałe swój kawałek ziemi i mały dmuchany basenik wciąż tkwią w wielkich płytach? Jest wiele powodów. Brak pieniędzy – to na pewno najczęstszy powód. Wygoda? Też – nie trzeba kosić trawników, malować płotu czy dachu i do sklepu, i pracy niedaleko. Jaka jest alternatywa dla domku z białym płotkiem? Czy da się w wielkim mieście, na betonowym blokowisku stworzyć namiastkę swojego zielonego zakątka? Oj da się! I szczerze mówiąc ostatnio przekonuję się, że jest to zabieg dość popularny i przynoszący wykonawcom wiele satysfakcji. Nie mówię tu o osiedlach domów bliźniaków i szeregowców z małymi ogródkami. Nie mówię też o osiedlach domków jednorodzinnych, które kiedyś znajdowały się na przedmieściach, a teraz wrosły niemalże w centra miast. Być może wielu z was się zastanawia, o co mi chodzi? Co jest w tym złego, że każdy chce wypoczywać na łonie natury? Nie ma w tym nic złego. Sama czasem mam ochotę z krzesełkiem turystycznym udać się w cień pobliskich drzew byle pod stopami czuć miękką zielona trawę. Jednak tendencja, którą ostatnio zauważyłam przemienia moje blokowisko na dużym osiedlu w dużym mieście w wieś haftowanymi poduszkami i metalowymi kubeczkami płynącą. Wiem – wciąż powtarzam to wielkie miasto. Czuję jednak pewne rozbawienie , gdy idąc do sklepu jestem odprowadzana przez wzrok kilku pań opartych o poduszki w swoich oknach. Potem jedna pani drugiej pani opowiada, kogo i kiedy widziała. Naoczni świadkowie naszych wszystkich małych zbrodni codziennych. Ostatnio pod jednym z bloków wyrosły namioty ogrodowe i przez cały weekend odbywało się biesiadowanie. Innym przypadkiem był stoliczek pod balkonem, nad którym zgarbione małżeństwo piło kawusię z aluminiowych kubeczków pogryzając bułą o ósmej rano. Czy to początek rewolucji i przemiany bloków i wieżowców w małe społeczności o charakterze wiejskim? Czy może potrzeba bliskości natury, spędzania czasu na świeżym powietrzu jest silniejsza od rzeczywistości, w której się znajdujemy? Bo opalające się w bikini na balkonach panie nikogo już nie dziwią. Starsi panowie na taboretach obitych ceratą palący mocnego i rozmawiający z sąsiadką z balkonu obok otoczonej obłokami pelargoni też nie jest niczym nadzwyczajnym. Teraz nastała era siedzenia na ławeczce przy głównym chodniku osiedlowym, era śniadania przed blokiem i grillowania pod balkonem.
PS: Pozdrowienia dla wszystkich pań opartych w oknie na poduchach oraz dla sąsiadów, których ktoś za biesiadowanie podkablował na policję i zapewniam – to nie byłam ja!!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
witaj na moim blogu! dziękuję za odwiedziny :) będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza :) pozdrawiam